We wrześniu zeszłego roku byłam na najlepszej wystawie na świecie. Nie wiem, czy tak ją oficjalnie nazwano, ale z pewnością wielu podziela moje zdanie. Wystawa w Museo del Prado - El Greco y la pintura moderna, czyli słowem, co ma malarstwo współczesne do El Greca. Okazuje się, że zaskakująco wiele! Kurator wystawy przedstawia bezpośrednie inspiracje malarstwem Dominikosa Theotokopulosa u takich artystów jak Pablo Picasso, Amedeo Modigliani czy Jackson Pollock. Obrazy dawnego mistrza i twórców XX wieku wiszą blisko siebie, dzięki czemu korespondencja między nimi jest naprawdę wyraźnie widoczna. Nie tylko historycy sztuki mogą zachwycić się geniuszem tych zestawień. Każdy, kto ma choć trochę wrażliwości, zobaczy niezwykłą moc w dziełach pokazywanych w ramach tej wystawy.
Przyznam, że wiele wakacyjnych godzin spędzam w muzealnych korytarzach i zazwyczaj wychodzę z nich strasznie zmęczona. Mnogość obrazów, niekończące się sale, Tycjan koło Rafaela, Caravaggio koło de la Toura - kondensacja wrażeń pomnożona przez zmęczenie nóg od całodniowego łażenia i nieznośny ból ramienia od wiszącej torby, sprawia, że czasem już nie mogę wytrzymać i dokonuję spektakularnej ucieczki z muzeum. W przypadku wystawy o El Greco stało się odwrotnie. Wychodząc z ostatniej sali byłam strasznie nieszczęśliwa, że to już koniec. Podejrzewam, że coś takiego nigdy się już nie powtórzy.
W warszawskim Muzeum Narodowym wczoraj skończyła się wystawa dzieł Olgi Boznańskiej. Dostrzegłam w niej pewne podobieństwa do mojej "wystawy idealnej" z Prado, właśnie w umiejętności zestawień obrazów głównej bohaterki z kontekstami, dzięki którym inaczej patrzy się na inspirację malarza. Olga Boznańska zachwyca nietypową grą z formą. Patrząc na kolejne i kolejne obrazy zdaje się jakby artystka bawiła się coraz to nowszymi technikami i pokazywała "patrzcie, tak też umiem". W pierwszej sali z portretami Boznańskiej wisiał też portret Diego Velazqueza. W dziełach barokowego mistrza szczegół jest nieraz tak namalowany, że z bliska wydaje się kompletnie niewyraźny, ale z daleka wygląda na niezwykle precyzyjny. Taki sam zabieg stosuje Boznańska malując place, chryzantemy, czy oczy.

No właśnie - oczy. Właśnie w nich kryje się geniusz Boznańskiej. Specjalistka od portretów całą duszę modela potrafi pokazać w jego oczach. Jego emocje, charakter, a nawet historię. Słynna dziewczynka trzymająca chryzantemy zachwyca odbiorcę swoim maślanym wręcz spojrzeniem. Głębokimi, czarnymi oczami, po których rozpoznaje się ją także na innych obrazach. Boznańska zaczyna od oczu i z nich czyni główny punkt obrazu. Dlatego nie postrzega się jej jako impresjonistki - skłonność do oddania psychologii modela całkowicie kłóci się z założeniem uchwycenia chwilowego wrażenia, impresji.

Oprócz grania z formą i psychologizowania portretów, twórczość Olgi Boznańskiej wyróżnia się jeszcze jednym czynnikiem - nietuzinkowym podejściem do szarości. Wspominana Dziewczynka z chryzantemami zawsze sprawia problem przy opisywaniu jej z reprodukcji, bowiem żadna z nich nie oddaje dobrze jej oryginalnego koloru. Nieraz jest on do tego stopnia zaburzony, że nie wiadomo czy zastosowano paletę ciepłą czy zimną. Dopiero obcowanie z oryginałem pozwala zobaczyć subtelną grę półcienia, delikatne zróżnicowanie szarości i tę niezwykłą barwę włosów dziewczynki.

Stąd płynie też moja refleksja: Niewiele jest na świecie takich wystaw, które zapierają dech w piersiach same z siebie - poprzez wybór najlepszych obrazów najlepszych malarzy i połączenie ich w doskonałych proporcjach. Żeby móc prawdziwie docenić kunszt malarski danego artysty, niezbędne jest zaplecze w postaci znajomości kontekstu - jego życia, jego inspiracji, jego techniki. Przyznaję, że sama długo podchodziłam do oglądania obrazów jako estetycznej przyjemności. Dlatego też zupełnie nie doceniałam sztuki współczesnej - kilka kresek i kropek, albo jeszcze lepiej - czarny kwadrat na białym tle. I to ma być sztuka? Jednak gdy człowiek pozna kontekst, to nagle ten czarny kwadrat staje się genialnym dziełem. (I takim jest w moim przekonaniu). Wtedy obcowanie ze sztukami pięknymi (najlepiej z oryginałami) nabiera sensu i staje się nieprawdopodobnie otwierającym głowę doświadczeniem.