poniedziałek, 25 maja 2015

Kamila Straszyńska - Tango z Edkiem z różą w zębach


 
Dopiero co świętowaliśmy 25 - lecie polskiej wolności - istotnie jest to dla nas niepodważalna data przełomu w polityce, gospodarce etc.  Oczywistym jest, że był to ogromny krok do przodu, a rzeczywistość poprzedniej epoki dla współczesnej młodzieży jest równie niewyobrażalna co przeniesienie się do realiów filmu science -fiction. Osobiście często nawet narzekam, że na półkach w sklepie jest zbyt wiele i nie jestem w stanie się zdecydować, ale sytuacja odwrotna to już kompletna abstrakcja. Co jednak z aspektem ludzkim? Przejrzyjmy się w literaturze.

Taki Mrożek - niezwykły pan o nieprzeciętnym zmyśle obserwacji. Pisał karykatury, satyry, pamflety - wszystko, w czym można obśmiać słabość człowieka - już od 20 roku życia po sam kres życia. Jako młodzieniaszek zafascynował się komunizmem, z czego szybko się wycofał. Co za typowy szczeniak z wrodzoną skłonnością do jakiejkolwiek rewolucji! Czyż dzisiejsi miłośnicy radykalnych poglądów czymś się od niego różnią? Otóż tenże młodzieniaszek dzięki zawiedzonej miłości do komunizmu potrafił przyglądać się od tamtej pory wszystkim zjawiskom i ludzkim cechom z obiektywnej perspektywy. I to chyba jest klucz do jego sukcesu. Był w stanie opisać każdego przez pryzmat krzywego zwierciadła, doprowadzając do tego, że w jednym momencie śmiejemy się z samych siebie i naszego totalnego przeciwieństwa. Efekt dystansu też z pewnością wzmocniła wieloletnia emigracja, przez którą pozbawiony poczucia zadomowienia, mógł z większą śmiałością wchodzić w polemikę z największymi polskimi mitami - romantycznym i martyrologii związanej z II wojną światową. Czyż nie z tym polemizujemy i my?
 
Portret Polaka namalowany przez Mrożka to nie tylko satyra na ówczesną szarą rzeczywistość. To także autoportret całego pokolenia ludzi obarczonych podobnym bagażem doświadczeń. Od parodii dziennikarskich telegramów, przez mniej lub bardziej psychologiczne dramaty i opowiadania, aż do polemicznych esejów, jego teksty były przesiąknięte głęboką krytyką społecznych i charakterologicznych ułomności Polaków. I gdy czytam je teraz - widzę odbicie tych samych ludzi, którzy otaczają mnie dzisiaj. Ta aktualność być może nie zaskakuje aż tak bardzo, gdy uświadomimy sobie, że  transformacja nastąpiła dopiero co i dla większej części obywateli tamte czasy nie są bynajmniej obce. Tym bardziej wartościowa jest lektura twórczości chociażby Mrożka (ale także Gombrowicza czy Różewicza) w kształtowaniu nowoczesnej, młodej tożsamości narodowej.
 
 

niedziela, 3 maja 2015

Kamila Straszyńska - oczy




We wrześniu zeszłego roku byłam na najlepszej wystawie na świecie. Nie wiem, czy tak ją oficjalnie nazwano, ale z pewnością wielu podziela moje zdanie. Wystawa w Museo del Prado - El Greco y la pintura moderna, czyli słowem, co ma malarstwo współczesne do El Greca. Okazuje się, że zaskakująco wiele! Kurator wystawy przedstawia bezpośrednie inspiracje malarstwem Dominikosa Theotokopulosa u takich artystów jak Pablo Picasso, Amedeo Modigliani czy Jackson Pollock. Obrazy dawnego mistrza i twórców XX wieku wiszą blisko siebie, dzięki czemu korespondencja między nimi jest naprawdę wyraźnie widoczna. Nie tylko historycy sztuki mogą zachwycić się geniuszem tych zestawień. Każdy, kto ma choć trochę wrażliwości, zobaczy niezwykłą moc w dziełach pokazywanych w ramach tej wystawy.

Przyznam, że wiele wakacyjnych godzin spędzam w muzealnych korytarzach i zazwyczaj wychodzę z nich strasznie zmęczona. Mnogość obrazów, niekończące się sale, Tycjan koło Rafaela, Caravaggio koło de la Toura - kondensacja wrażeń pomnożona przez zmęczenie nóg od całodniowego łażenia i nieznośny ból ramienia od wiszącej torby, sprawia, że czasem już nie mogę wytrzymać i dokonuję spektakularnej ucieczki z muzeum. W przypadku wystawy o El Greco stało się odwrotnie. Wychodząc z ostatniej sali byłam strasznie nieszczęśliwa, że to już koniec. Podejrzewam, że coś takiego nigdy się już nie powtórzy.

W warszawskim Muzeum Narodowym wczoraj skończyła się wystawa dzieł Olgi Boznańskiej. Dostrzegłam w niej pewne podobieństwa do mojej "wystawy idealnej" z Prado, właśnie w umiejętności zestawień obrazów głównej bohaterki z kontekstami, dzięki którym inaczej patrzy się na inspirację malarza. Olga Boznańska zachwyca nietypową grą z formą. Patrząc na kolejne i kolejne obrazy zdaje się jakby artystka bawiła się coraz to nowszymi technikami i pokazywała "patrzcie, tak też umiem". W pierwszej sali z portretami Boznańskiej wisiał też portret Diego Velazqueza. W dziełach barokowego mistrza szczegół jest nieraz tak namalowany, że z bliska wydaje się kompletnie niewyraźny, ale z daleka wygląda na niezwykle precyzyjny. Taki sam zabieg stosuje Boznańska malując place, chryzantemy, czy oczy.


No właśnie - oczy. Właśnie w nich kryje się geniusz Boznańskiej. Specjalistka od portretów całą duszę modela potrafi pokazać w jego oczach. Jego emocje, charakter, a nawet historię. Słynna dziewczynka trzymająca chryzantemy zachwyca odbiorcę swoim maślanym wręcz spojrzeniem. Głębokimi, czarnymi oczami, po których rozpoznaje się ją także na innych obrazach. Boznańska zaczyna od oczu i z nich czyni główny punkt obrazu. Dlatego nie postrzega się jej jako impresjonistki - skłonność do oddania psychologii modela całkowicie kłóci się z założeniem uchwycenia chwilowego wrażenia, impresji.


Oprócz grania z formą i psychologizowania portretów, twórczość Olgi Boznańskiej wyróżnia się jeszcze jednym czynnikiem - nietuzinkowym podejściem do szarości. Wspominana Dziewczynka z chryzantemami zawsze sprawia problem przy opisywaniu jej z reprodukcji, bowiem żadna z nich nie oddaje dobrze jej oryginalnego koloru. Nieraz jest on do tego stopnia zaburzony, że nie wiadomo czy zastosowano paletę ciepłą czy zimną. Dopiero obcowanie z oryginałem pozwala zobaczyć subtelną grę półcienia, delikatne zróżnicowanie szarości i tę niezwykłą barwę włosów dziewczynki.




Stąd płynie też moja refleksja: Niewiele jest na świecie takich wystaw, które zapierają dech w piersiach same z siebie - poprzez wybór najlepszych obrazów najlepszych malarzy i połączenie ich w doskonałych proporcjach. Żeby móc prawdziwie docenić kunszt malarski danego artysty, niezbędne jest zaplecze w postaci znajomości kontekstu - jego życia, jego inspiracji, jego techniki. Przyznaję, że sama długo podchodziłam do oglądania obrazów jako estetycznej przyjemności. Dlatego też zupełnie nie doceniałam sztuki współczesnej - kilka kresek i kropek, albo jeszcze lepiej - czarny kwadrat na białym tle. I to ma być sztuka? Jednak gdy człowiek pozna kontekst, to nagle ten czarny kwadrat staje się genialnym dziełem. (I takim jest w moim przekonaniu). Wtedy obcowanie ze sztukami pięknymi (najlepiej z oryginałami) nabiera sensu i staje się nieprawdopodobnie otwierającym głowę doświadczeniem.