niedziela, 8 listopada 2020

Kamila Straszyńska - To nie jest świat dla...


Rzym w żałobie. Kilka dni temu umarł Gigi Proietti – ukochany aktor Włochów, człowiek o nadzwyczajnym talencie i poczuciu humoru. Całe miasto złożyło mu hołd w trakcie uroczystości pogrzebowych na Piazza del Popolo i w teatrze Globe w Villa Borghese – jego teatrze. O informacji o jego śmierci rzymianie mówili, że to jak usłyszeć, że zawaliło się Koloseum. Tak ważny był Proietti dla Italii.


To smutne zdarzenie zbiega się w czasie w tragiczną sytuacją kultury na świecie, w pewnym sensie symbolicznie oddaje jej aktualny stan. Wszyscy widzą, że ten przeklęty wirus zabija płuca, przedsiębiorstwa i kontakty międzyludzkie. Powszechny kryzys nie sprzyja kreatywności, bo jak tu być twórczym, kiedy nie ma się pewności, że będzie z czego zapłacić za czynsz. Nie chcę jednak powielać po tysiąckroć narzekań i obaw, to nas nigdzie nie zaprowadzi. Zastanawiam się jak sztuka odpowie na kryzys, na nową rzeczywistość. Wszelkie prądy w sztuce były zawsze odpowiedzią na rozpad starego porządku i napędem dla rozwoju nowego.

Spójrzmy trochę dalej niż sto lat wstecz. Koniec belle epoque. Rozpada się europejska struktura społeczna, burżuazyjno-arystokratyczna struktura wynikająca ze zmian po Rewolucji Francuskiej. To, co ludzie tamtych czasów uznawali za stałe, niezmienne, niepodważalne przestaje istnieć. Ta szokująca zmiana przekłada się na potrzebę stworzenia innego języka i narzędzi, którymi może operować sztuka. Pojawiają się wszystkie –izmy, poczynając od realizmu, który radykalnie proponuje nowych bohaterów wizualnej narracji: rezygnuje z mitologicznych herosów na rzecz robotników łupiących kamienie, szlifierzy podłóg, ludzi pracujących w portach. Rewolucja przemysłowa nadaje nowy kształt rzeczywistości, sztuka bierze w tym czynny udział we wszelkich swoich dziedzinach. Ibsen czy Czechow, dla nas klasycy, dla swoich współczesnych byli to skandaliści przeprowadzający rewolucję dramaturgiczną. I rzeczywiście historia dramatu od tego momentu ulega nieodwracalnym zmianom, które z czasem doprowadzą do postdramatyzmu, śmierci postaci scenicznej, rozwoju performance’u. Każdy kolejny krok tych zmian wynikał z nasilających się przewrotów w postrzeganiu rzeczywistości.






Dziś jest już w zasadzie niemożliwe opowiadanie historii zgodnie z nauką Arystotelesa. Jak spodziewać się klasycznego rozwoju wypadków, jedności czasu, miejsca i akcji, kiedy nasza percepcja rozbita jest na tysiące bodźców, dochodzących do nas z całego świata jednocześnie. Ciekawą obserwacją dokonaną przez włoskiego dramaturga Davide Carnevalego jest fakt, że amerykańskie scenariusze filmowe, odnoszące wielkie sukcesy dzięki opisanej w podręcznikach, powielanej strukturze „podróży bohatera”, odpowiadają na zapotrzebowanie widzów pogrążonych w kapitalistycznym konsumpcjonizmie. Skoro oglądam (kupuję), to chcę coś dostać: niech to będzie chociażby wielki, emocjonalny finał. Ten rodzaj narracji zatem też jest funkcją konkretnych elementów struktury społecznej, sposobu naszego działania w świecie. Jednak artystyczne poszukiwanie dramaturgii bliższej naszemu doświadczeniu egzystencjalnemu eksploruje narrację wielogłosową, równoległą, używającą wiele narzędzi z innych dziedzin, także nauk ścisłych, ekonomicznych etc. Sztuka opowiada już nie tylko rozbicie czy rozpad, ale przytłaczającą jednoczesność istnienia całego uniwersum, ekstremalne tempo, nieustającą zmianę. 


Podczas pierwszego lockdownu (proszę, mamy już nawet nowe historyczne punkty odniesienia) wielu wzruszało się nad tym jaką piękną solidarność międzyludzką możemy odzyskać, jaką głęboką refleksję nad naszym życiem możemy roztoczyć siedząc w domu. Dziś, jak sądzę, niewielka jest ta grupa, która jeszcze się wzrusza i rozmyśla, a większa jest ta, która załamuje ramiona nad marnymi perspektywami. Zamknięcie instytucji kultury po raz kolejny brutalnie pokazuje pozycję sztuki w kryzysie. Artyści wracają na podmokłe poddasze, być może romantycznie uwznioślając własny status biedaka, który marzy o karierze sprzątającego w supermarkecie (bo tam się jeszcze pracuje), po nocach pisząc wiersze, które nikogo nie obchodzą. No chyba, że ktoś się załapał do Netflixa albo na wymarzony, nieosiągalny etat, gdziekolwiek. Doświadczenie młodego artysty do złudzenia przypomina dziś życiorysy Toulouse-Lautreców, z tą małą różnicą, że jest mniej rozrywkowo, bo o 22 godzina policyjna, a choroba, która to zabija to nie syfilis.


Ciekawe jaką sztukę wywoła ten pandemiczny świat, w którym znowu kontroluje się obywateli na ulicy, ogranicza się wolność, ryzykiem jest przebywanie na świeżym powietrzu, a podanie ręki może być śmiertelnie niebezpieczne. Ciekawe jaki będzie covidizm… a może koronizm? Lockdownizm, zamknięcionizm, pandemizm... Jedno wiemy. Zamyka się pewna epoka, odchodzą wielcy, którzy ją tworzyli. Już jest tak, jakby zawaliło się Koloseum.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz