niedziela, 18 października 2015

Kamila Straszyńska - Jej Wysokość Cebula


Jestem tu już jakiś czas. Znowu pada deszcz. Deszcz tak ogromny, że ma się wrażenie, że całe miasto spłynie kałużami do Padu. Za chwilę jednak pojawia się południowe słońce i ogrzewa wszystkie zmokłe kury przyjemną temperaturą powyżej 20 stopni. Tymczasem w mojej głowie poczucie wyobcowania powoli się zmniejsza, ale jest to proces wymagający również wiele wysiłku z mojej strony. Szczerze staram się przyzwyczaić do życia w innym kraju – jego zwyczajów, pogody, ludzi. W końcu nie są aż inne od moich własnych. Tutaj ludzie mówią głośniej, chodzą wolniej, bardziej fantazyjnie się ubierają i absolutnie nigdy nie pojawiają się na czas. (Wykłady na uniwersytecie n i g d y nie zaczynają się wcześniej niż po upływie kwadransa akademickiego – dla zasady.)

Jednak na barwnym tle włoskiego stylu życia łatwiej dostrzec mi dziwną, lekko niedookreśloną wartość: Polskość.  Spojrzenie z dystansu na mój kraj i na samą siebie może okazać się najcenniejszym doświadczeniem, jakie zyskam to 4 miesięcznym stypendium w królestwie kawy i makaronu. Nieraz doszukuję się podobieństw, lecz znacznie częściej odnajduję polonijność na zasadzie kontrastu z resztą świata. I odkrywam jej niecodzienne piękno.

We Włoszech wiedzą, gdzie jest Polska. Co prawda kiedy pytają mnie, skąd jestem i odpowiadam: „Polonia”, większość reaguje: „O, Bolonia! Jesteś stąd, che bello!”. Gdy wyprowadzam ich z błędu, nie zmniejsza się wcześniejszy entuzjazm. „Ach, Polonia. Pierogi! Wódka! Umiem powiedzieć po polsku dzień dobry, dziękuję i … (wiemy, co każdy umie powiedzieć). Byłem w Krakowie! Byłam w Warszawie! Macie zimne morze i mocne głowy.” Słysząc te wszystkie słowa i potwierdzając lub zaprzeczając informacjom na temat naszej ojczyzny rozpiera mnie od środka bardzo dziwne uczucie. Coś jakby połączenie radości, dumy i miłości do w zasadzie abstrakcyjnego tworu. Bo jak można kochać kraj konkretnie? Kochać ziemię? Historię i kulturę? Co sprawia, że mówiąc „Polska” czuję malutkie ukłucie szczęścia? Przecież nie względu na tych wszystkich ludzi, którzy zawsze stoją po lewej stronie schodów w metrze. Nie na tych, co plują na siebie ze względu na światopogląd.  Tych, co najpierw wsiadają, nie puszczając wysiadających. Nie tych, co masowo piją piwo po prawej stronie Wisły. Nie na buraków. Nie tych, co słuchają disco polo na plaży. Na pewno też nie na tych, dla których Polak równa się wiocha i cebulactwo.

Na Uniwersytecie Bolońskim wciąż obecne są polskie nazwiska. Pierwsza omawiana postać na wykładzie z historii teatru to Jerzy Grotowski. Zaraz po nim Tadeusz Kantor. Przechadzając się korytarzami najstarszej uczelni na świecie co i raz wpadam na Mikołaja Kopernika, oczywiście w formie tablic pamiątkowych i popiersi. Odnosi się do polskich pisarzy, artystów, naukowców – raz za razem słyszę tu „polacco, polacco” tylko w pozytywnym kontekście. I zawsze pojawia się wtedy to ukłucie dumy, połączone z poczuciem obowiązku. Wiem, jak obrzydliwie patetycznie brzmią takie deklaracje. Zalatują Mickiewiczem. Można się do nich odnieść z pogardą, ale można także wziąć je do serca. Będąc tutaj przyznaję się do bycia Polką z podniesionym czołem. Uważam, że język polski jest piękny i niezwykle bogaty. Nasza literatura, kinematografia, sztuki plastyczne są równie interesujące, co propozycje z innych krajów. Jesteśmy równi z Europą w wielu aspektach. Polskie kompleksy przypominają czasem problemy rozhisteryzowanej nastolatki – mają niewiele wspólnego z realnym stanem rzeczy.  Ale to niestety Polacy sami nakręcają stereotyp Polski jako zadupia Europy. W żadnym wypadku nie twierdzę, że to raj na ziemi. Czasami po prostu marzy mi się, żeby społeczeństwo umiało docenić właściwe wartości i je eksponowało i wspierało. Tymczasem ludzie zajmują się głównie pluciem.

A gdyby Polacy nie pluli na Polaków, to cebula byłaby królową, a nie żenującą krewną kartofla. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz