wtorek, 8 marca 2016

Anna Kozłowska - Więcej niż kwiaty we włosach








Krzyk. Podobno krzyk tak głośny, że zagłuszał syrenę nadjeżdżającej karetki. Potoki krwi, walka o życie. Złamania: kręgosłup, obojczyk, żebra, miednica, noga w 11 miejscach, zwichnięcia ramienia i stopy. I jeszcze metalowy pręt, który przebił ciało w okolicy podbrzusza. 3 miesiące w pełnym gipsie. Wiek ofiary 18 lat. Rozpędzone życie nastolatki, które wraz ze zderzeniem autobusu z tramwajem gwałtownie wyhamowało. I zmieniło wszystko. Inwalidka (jak się wkrótce okaże do końca życia). Młoda dziewczyna usycha. Więdnie w gipsowej skorupie. Co zrobić będąc na dnie czarnej dziury? W takiej rozpaczy nawet trudno się zabić. Bezsilność, która doprowadza do niechęci, niewiary, beznadziei. I wtedy zdarza się cud. Frida dostaje farby i wszystko co niezbędne do malowania. I zaczyna malować. Przykuta do łóżka odkrywa w sobie całe połacie artystycznej wrażliwości. Sprawdziła się sprytnie nazwana przez Freda Astaire’a myśl: „zamiast tupać ze złości naucz się stepować”. I Frida zamiast ugrzęznąć w pościelowej rozpaczy stała się malarką. Ale może malować świat wyłącznie z punktu widzenia poduszki i dlatego dostaje lustro. Maluje to, co widzi w lustrze. I wówczas jej malarstwo rozkwita feerią autoportretów, które staną się jej znakiem firmowym. Kobieta z jedną brwią. Jeden z pierwszych „Autoportret w aksamitnej sukni” z 1926 nie przedstawia 19-letniej dziewczyny wchodzącej w dorosłe życie. To autoportret kobiety po przejściach, z poranioną duszą. I tak już będzie na każdym obrazie. Frida nigdy nie namaluje siebie szczęśliwej, uśmiechniętej, w euforii. Jej malarstwo stanie się dziennikiem codziennych zmagań z pokiereszowanym ciałem i z duszą cierpiącej kobiety. Jest osobiste i bardzo intymne. Kluczem do zrozumienia jej malarstwa jest życiorys kobiety uwięzionej w okaleczonym ciele. Ale także kobiety emocjonalnie wyczerpanej. Nigdy nie osiągnęła życiowej stabilizacji. Małżeństwo ze starszym i uznanym artystą kosztowało ją wiele upokorzeń. Sama też gubiła się w licznych romansach, również z kobietami. Temperament i brawura ciągnęły ją do barów wypełnionych alkoholem i krzykliwą fiestą. Nurzała się w mrocznych klimatach, wykańczały ją kolejne choroby. Eksperymentalne terapie, które nie powodowały pozytywnych efektów doprowadzały na skraj wyczerpania. Wszystko czego w swoim życiu doświadczyła, każdy ból, cierpienie, życiowy zakręt znalazł swoje miejsce na obrazie. Gdy mąż zdradził ją z jej siostrą Frida namalowała „Autoportret z obciętymi włosami”, 7 operacji kręgosłupa to „Strzaskana kolumna”. Trzy nieudane ciąże też znajdą swoją malarską opowieść. Gdy zostaje sama, skrzywdzona i pozbawiona nadziei maluje „Dwie Fridy” jako swój wszędzie rozpoznawany stempel. Frida w lustrze. Od lustra się zaczęło.




Obrazy Fridy bolą. Jeśli tylko oglądać je z odrobiną refleksji i wiedzy na temat jej życia. Odeszła pokonana w wieku 47 lat. Choć za życia zdobyła uznanie i sprzedawała swoje obrazy, a jeden z nich zakupił nawet Luwr, to wielka światowa sława Fridy zaczęła się w latach 80 i 90. Wystawy, zainteresowanie publiczności. Wspaniały film z Salmą Hayek, o powstanie którego aktorka zażarcie walczyła. W 2010 roku w rocznicę urodzin Fridy Google opublikowało doodle z wizerunkiem artystki, a w Meksyku wyemitowano banknot z Fridą. Z inspiracji obrazem „What The Water Gave Me” Florence and The Machine nagrała utwór o tym samym tytule, a Coldplay „Viva la Vida”. Dziś wizerunek jedno brwiowej artystki powielany jest na kubkach, zeszytach, koszulkach, pokrowcach na kolejne wersje smartphonów. Sesje modowe a la meksykańska artystka z bukietem na głowie. Frida świetnie się sprzedaje. Barwna. Taka meksykańska cepelia. Ale szkoda się w tym miejscu zatrzymać.


Warto zobaczyć więcej niż kwiaty we włosach. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz