"Wszystko
już było" - ech, ile razy już to słyszeliśmy. To doprawdy ohydne i
natrętne zdanie. Powoduje nerwice u kolejnych pokoleń wszystkich silących się
na oryginalność. Stanowi główną wymówkę dla kompletnego braku pomysłów. Można
na nie jednak spojrzeć z zupełnie innej strony. Jednak wtedy jest początkiem
nałogu dla nowych Faustów, którzy pragną poznać pełną prawdę o świecie, a brnąc
w ten las wiedzy przytłacza ich rosnąca ilość drzew. Zdaje się, że optymalne
jest w tej sytuacji znalezienie złotego środka - w artystycznych poszukiwaniach
filtrować tradycję przez siebie.
Czyż to nie jest najpiękniejsza droga dla
nowatorskich idei?
Najlepszym
przykładem artysty, który czerpał pełnymi garściami z tradycji, by przepuścić
je przez pryzmat swoich doświadczeń, był Tadeusz Kantor. Jego sztuka malarska i
teatralna odwołuje się silnie do wzorców awangardowych (także wcześniejszych),
ale pod wpływem intensywnej barwy osobowości Kantora nabiera zupełnie nowego
oblicza. Jego teatr to po prostu sto procent reżysera. Esencja jego myśli.
Zwłaszcza biorąc pod uwagę najistotniejszy dla Kantora temat, czyli ludzką
pamięć. Cała stworzona przez niego estetyka jest wynikiem jego refleksji
dotyczących przeszłości, kondycji człowieka w starciu z historią i jego
śmiertelnością, oraz oczywiście sposobu funkcjonowania wspomnień, mechanizmu
umysłu, który pewne rzeczy wybiera na wieczne przechowanie, a inne bez pardonu
odrzuca w zapomnienie.
Osobiście,
w ciągu ostatniego miesiąca odkryłam kilka nowych lądów. Po pierwsze
zachwyciłam się wystawą RECTO/VERSO skomponowaną z prac Andrzeja Wróblewskiego.
On sam był dla mnie zupełnie nieznanym człowiekiem, nigdy wcześniej nawet nie
słyszałam tego nazwiska. Wystawa w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które mieści się
przy Emilii Plater, była cały czas dostępna, darmowa - po prostu była obok
mnie, jak stoją obok na przystanku tramwajowym obcy ludzie. Wejście do tego
budynku kosztowało mnie tyle samo wysiłku, ile mogłoby kosztować otworzenie
drzwi do Starbucksa 20 metrów dalej (pomijając koszty kawy). Ale to co
wydarzyło się w środku, to już zupełnie inna bajka. Chodziłam w przestrzeni
między tymi zupełnie nieznanymi obrazami jak zaczarowana. Genialność doboru
środków ekspresji i jednocześnie ich prostota dawały nieziemski efekt.
Zwłaszcza płótna przedstawiające matkę z martwym dzieckiem (lub dziecko z
martwą matką). To także była twórczość oparta na tradycji, ale silnie
poturbowana przez historyczno-społeczne okoliczności. To doświadczenie zmieniło
moje postrzeganie polskiej sztuki współczesnej, otworzyło oczy na nowe
poszukiwania.
Inne
odkrycie nastąpiło na kontynencie muzycznym. Wszyscy znamy takie nazwiska jak
Prokofiew czy Szostakowicz. Niekoniecznie zaś wiemy, że po śmierci Prokofiewa,
jako drugiego po Szostakowiczu najciekawszego rosyjskiego kompozytora
wymieniano Polaka żydowskiego pochodzenia - Mieczysława Wajnberga. Jego opera Pasażerka została wystawiona w Teatrze
Wielkim - Operze Narodowej w 2010 roku, ale wcześniej jego twórczość nie była
bliska polskiemu środowisku muzycznemu. Miała na to wpływ oczywista niechęć do
kompozytorów radzieckich, do jakich zaliczano Wajnberga, ale to, że znalazł się
w Moskwie, a nie w Warszawie, było efektem wojennej zawieruchy. Nie była to
zatem ideologiczna zdrada czy wyparcie się korzeni. Nie zmienia to stanu rzeczy
- Wajnberg w Polsce nigdy nie miał takiej pozycji i popularności, jak w Związku
Radzieckim, choć jego muzyka nawiązuje do polskiej kultury. Napisał m.in. VIII
Symfonię "Kwiaty Polskie" do słów wierszy Juliana Tuwima. Ostatnio K.
Brochocka i K. Kowal wydali na nowej płycie po raz pierwszy Sonatę op.108 na
kontrabas solo. Sama Brochocka jest kompozytorką pozostałych utworów
powstających pod niewątpliwym wpływem Wajnberga.
Co
prawda oba moje odkrycia nie są postaciami zupełnie nieznanymi na arenie
międzynarodowej, nie są to postaci zapomniane jak przed XIX wiekiem jak całkowicie
zapomniany był Jan Sebastian Bach przed odkryciami Mendelssohna. Ale ja nie jestem jeszcze Faustem. Dopiero
zaczynam zagłębianie się w świat sztuki, który wydaje się nie mieć żadnych
granic. Tyle jeszcze filmów do obejrzenia, ludzi do poznania, książek do
przeczytania... a wynikających z nich inspiracji jeszcze do sześcianu tyle. To dobrze, że wszystko już było. Ze wszystkiego może powstać nieskończona ilość dalszych działań. Wszystko - to nieskończoność.






