Witam
się z włoskim znajomym. Nie, nie muszę całować go w rękę i zwracać się do niego
Ojcze Chrzestny. Zgodnie z obyczajem po słowie Ciao! musi nastąpić jedynie powitalny
całus w policzek. U nas zazwyczaj kończy się to na symbolicznym zbliżeniu
twarzy do twarzy drugiego człowieka, (no chyba, że ci ludzie się naprawdę
bardzo lubią). Zatem zbliżam twarz,
którą za krótką chwilę chcę odsunąć. Tymczasem twarz znajomego znów się zbliża.
W mojej głowie następuje spektakularna ucieczka, rodzi się panika, mój boże, na
pewno zboczeniec, czego z tą twarzą mi tu… Ale uświadamiam sobie, głupia, że
przecież muszą być due baci – dwa
całuski na dzień dobry, a jak się tak nie witasz, to znaczy, że jesteś dziwak i
nas nie lubisz. Po drugim całusku wracam spiesznie za mur swojej strefy
prywatności i staram się zza niego specjalnie nie wychylać.
Ależ
nonsens! Moja strefa prywatności, święty krąg dystansu od innych ludzi został
tutaj absolutnie zmiażdżony, zniszczony, połamany na kawałeczki, podpalony,
poharatany. Ostatnio widziałam swój „nienaruszony prywatny obszar” jak spadał w
przepaść w Wielkim Kanionie, niczym w bajce o Strusiu Pędziwietrze i
Kojocie. Bardzo tęsknię w tym względzie
za Polską, gdzie dotykanie kogoś skrawkiem nogawki już wywołuje gniewne spojrzenie,
co gwarantuje wielką swobodę posiadania osobistej strefy. Złota Wolność
Szlachecka. Tutaj nikt się nie przejmuje, gdy stoi praktycznie na tobie, lub
idzie tuż za plecami (robiąc wrażenie przyczajonego tygrysa lub co najwyżej
ukrytego smoka).
W
ten sposób, ogołocona z mojego muru zdystansowania, stoję w zupełnie nowej
rzeczywistości. Z początku ta rzeczywistość była przytłaczająca, zwłaszcza w
fazie dekonstrukcji wszystkich przyzwyczajeń dotyczących życia społecznego. W
pierwszych chwilach, patrząc w lustro, widzę Muncha. Jednak ten gwałt na
rutynie pozwala na odkrycie wszystkiego na nowo – swoich przyzwyczajeń, funkcjonowania
w codzienności, ale także na zupełnie nowe spojrzenie na samego siebie i całą
dotychczasową wiedzę. Trzeba znowu spojrzeć w lustro i przejrzeć się w
Sienkiewiczu i Gombrowiczu, w Kordianie i Józefie K., w Baczyńskim i
Masłowskiej, w Robercie de Niro i Robercie Benignim, w Luwrze i Tate Modern. A
potem na chwilę zamknąć oczy.
Zmiana,
która potrafi być gwałtownym i szalonym procesem, jest punktem wyjścia dla
ponownego otwarcia głowy na pomysły. Każda informacja staje się inspiracją, mózg znowu jest żyzną glebą.
To otwarcie okna w dusznym pomieszczeniu, gdzie schowane są wszystkie
doświadczenia i wiadomości. Szczególnie jeśli ćwiczy się szare komórki także
językowo. Kiedy trzeba cały czas myśleć,
jak coś powiedzieć, to „główka pracuje” intensywniej – także na innych polach.
Wrzucenie
siebie w zupełnie nowy kontekst pozwala na przeredagowanie całej treści, jaką
się do tej pory w sobie zapisało. Najistotniejsze w tym wszystkim jest samo
pochylenie się nad tymi zdaniami. Moim zdaniem to, moim zdaniem tamto… Jeszcze
raz się nad tym zastanawiam, (często przy okazji trzeba to też przetłumaczyć)
jak widzę taką czy inną sprawę postawioną w świetle zagranicznego reflektora –
w kontekście nowej rzeczywistości. Nie
oznacza to, że koniecznie muszę zmienić sposób myślenia, bo wiele moich
refleksji pozostaje niewzruszonych. Niemniej jednak, największą wartością
pozostawania w odmiennej rzeczywistości jest przede wszystkim nieustanne
konfrontowanie siebie samego z własnymi myślami po zmianie optyki. Można poczuć
się jak dziecko, które odnajduje dawno schowane lub zgubione zabawki.
Tutejsza
moda, aktualne trendy w sztuce są ciekawym kontrapunktem. Przede wszystkim
więcej się mówi o kulturze w przestrzeni społecznej. Jest większy wybór, bo
każdy rodzaj ekspresji ceni się na równi. Spektakl klasyczny „Napijmy się
herbaty z samowara” nie jest gorszy niż hiper – awangarda „Bądźmy wszyscy
nadzy”. Breughel jest tak samo reklamowany, co festiwal Gender Bender. Efekt
wyzbycia się własnych nawyków, sprawia, że ani na jedno, ani na drugie nie mogę
patrzeć przez pryzmat prywatnych polskich irytacji czy znużenia monotematyzmem.
I jest to naprawdę wspaniałe otwarcie. Nie
sprawia to, że zmienia się moja orientacja teatralna ani preferencje
artystyczne. Niemniej, można to porównać do zrzucenia z ramion płaszcza
Krzysztofa. I Michała, Krystiana, Agnieszki, Jana, Macieja i Iwana też, etc.
Wszystkie płaszcze w kąt. A teraz due baci.





