Brzmi
trochę jak życie pozagrobowe. I w pewnym sensie takie jest. Na gruzach dawnej
kultury zaczyna rosnąć jakiś chwast, wytrwale wznoszący się ku słońcu. Trudno
jest ustalić kto i kiedy zasadził ponowoczesność, jak to bywa z dziką naturą,
ale głupotą byłoby podważanie jej obecności. Być może za sto lat ktoś nazwie
naszą epokę inaczej, ale jak na razie idziemy całkiem słusznie za Baumanem.
Błądzenie.
Współczesna sztuka poszukuje, zagłębia się w znane już przecież rejony próbując
na siłę wynaleźć coś szokującego. Ale nic już nas nie szokuje, nic nie jest
nowe. Nie możemy rościć sobie prawa do odkryć estetycznych na miarę pierwszej
awangardy. To se nevrati. Poruszamy się po odkrytym lądzie i wiemy to nie od
dziś. Karawana artystów przemierza ten ląd i od czasu do czasu zmienia
konfigurację, co by się nie nudziło. Ale jak mówić o awangardzie kiedy nie jest
pewne, w którą stronę zmierzamy? Żeby było jakieś avant, musi być i kierunek. Tymczasem odbywa się jednoczesna wędrówka
we wszystkich możliwych kierunkach. Nie ma już ani straży przedniej ani tylnej
jak słusznie zauważył Richard Schechner w swoim tekście Pięć awangard czyli żadna.
Dziś
jednostki zakładają swoje wyspy indywidualnego kultu. Można jak Odys, pływać
sobie od wyspy do wyspy, a nuż jakaś Kalipso zafascynuje cię na wiele lat. Ale
potem płyniesz dalej. A jak masz ambicję, to zakładasz własną wyspę, ryzykując,
że pozostaniesz na niej sam, nawet bez Piętaszka. Ta wyspa jest zrobiona z tego
samego piasku i minerałów, co pozostałe, ale od ciebie już zależy jakie zamki
na nich postawisz.
Nie
zmienia to faktu, że materia twórczości w tym momencie obejmuje już wszystko –
od ludzkich emocji po śmieci na plaży. Cały świat stał się potencjalnym dziełem
sztuki, które możesz podpisać i sprzedać. A jak wiadomo, powszechność nie idzie
w parze w innowacyjnością. Ale czy musi chodzić o innowacyjność za wszelką
cenę?
![]() |
| Hugo Martinez Tormo - La deriva di un gesto post-romantico, Valencia |
Na
wystawie w Walencji widziałam instalację zrobioną z rzeczy znalezionych w
żołądku martwego wieloryba. 30 metrów materiału do pokrywania szklarni, dwie
donice, dwa węże ogrodowe, 7 plastikowych worków, 9 metrów liny, butelka po
detergencie, wieszak, 2,5 kilograma plastiku, butelka po sprayu. Wygląda na to,
że wieloryb był fanem ogródków działkowych. I szalał za Banksym.
Sztuka
mówi o świecie, jej materią jest rzeczywistość. Nieważne czy ktoś chce
przetwarzać ją przez swoje sny, traumy z dzieciństwa czy poglądy polityczne.
Jest naszą ostoją człowieczeństwa w świecie martwych wielorybów. Tworzymy
najróżniejsze przekładańce starych praktyk i nazywamy je postępowymi, często zapominając,
że już nas ktoś wyprzedził w tym wyścigu. Teraz jedyną konkurencją jest jazda
dowolna – pogódźmy się z tym. Mówmy o
świecie, mówmy o sobie, mówmy o wielorybach. Mówmy o wszystkim i niech wszystko
będzie sztuką. W porządku.
Błądzenie
jest podstawą naszej epoki. Na tych gruzach też można pielęgnować jakiś ogródek,
więc trzeba znaleźć na to dobre miejsce. Cywilizacja błądząca oznacza kulturę
błądzącą. Nie mam wątpliwości, że ludzkość jest lekko zdezorientowana. Wszyscy
jesteśmy lekko zdezorientowani. Ale nic nowego nie będzie. Tylko jakaś inna
konfiguracja tej samej karawany. Może w tej nowej konfiguracji wrócimy do rzeczy ważnych? I znów,
ponowoczesny odruch każe mi podważyć podważanie ważności współczesnej sztuki.
Dlaczego roszczę sobie prawo do dyktowania priorytetów? Co jest ważne dla
mnie, niekoniecznie musi być dla mojego hinduskiego sąsiada z trzeciego piętra.
Może kogoś nie wzrusza martwa fauna morska? Przecież nie musi.
Rzekoma
nieograniczona wolność zaprowadziła nas pod ścianę. Każdy może wszystko, więc
tak naprawdę nie możesz niczego. To też już było. Skupmy się na sztuce. Nie
obowiązuje żadna konwencja. Wobec braku konwencji trudno być awangardowym, więc
wszyscy mają prawo nazywać się zarówno klasykami, jak awangardystami. Sztuka
zaangażowana politycznie wchodzi w realne układy polityczne. Dopływasz do tej
wyspy i zgadzasz się na wszystko, co ci na niej mówią, bo jest to przekonujące.
Nie kontestujesz, bo możesz, więc to nie jest taka serio kontestacja. Odpływasz
z tej wyspy, płyniesz głównym nurtem, dopływasz do teatru autorskiego. Kirke
Lupa, Kalipso Borczuch, co tylko zechcesz. Jak popłyniesz trochę dalej tym
mainstreamem to czeka na ciebie wyspa teatru mieszczańskiego. Też możesz się
zatrzymać, czemu nie. Zbaczając z drogi możesz poodkrywać mniejsze wyspy, które
w zasadzie nikogo nie obchodzą oprócz wąskiej grupy stałych bywalców.
I
tak płyniesz, a wszystko staje się lekko obojętne. Przyglądasz się strukturom,
autocytatom, tropisz nawiązania and it
seems to be fun. Ale gdzie jest to coś co porusza? Jakieś archetypiczne
doznanie, coś być może metafizycznego, albo porażającego w swej prostocie?
Chyba tęsknię za Itaką. Nie mam pojęcia gdzie ona jest i czy w ogóle jest. Ale
tęsknię.
Ta
odyseuszowa metafora wiele mówi o człowieku współczesnym. Pardon.
Ponowoczesnym. Błądzenie podszyte tajemniczym kluczem po tej wodzie, w której
pływają tony plastiku. I to nie tylko w sensie artystycznym. Bo czyż meandry
dróg artystycznych nie są po prostu estetycznym odpowiednikiem aktualnego
statusu ontologicznego cywilizacji? Statusu w zawieszeniu? Co jest po tym, co
nowe?


