sobota, 11 sierpnia 2018

Kamila Straszyńska - RZYM




Miasto, które zaczęło się od morderstwa. Wilczyca, jego patronka, wykarmi swoje dzieci, ale potem pozostawi je własnemu losowi.  Radź sobie, to jest prawo miejskiej dżungli. To jedyna zasada. A zatem wszystkie chwyty dozwolone. W Rzymie spełniają się wszystkie koszmary twojej mamy, bo teraz twoją mamą jest obojętna wilczyca. W autobusie i metrze solidaryzujesz się z sardynkami, a torbą odgradzasz się od brzuchów i pach. Temperaturę słuszniej byłoby wyrażać w stopniach Farenheita, bo te powalające liczebniki lepiej oddawałyby odczuwalną. Czerwone światło jest tylko sugestią. I te kontenery. Wszędzie kontenery. Owszem, można pozostać eco-friendly i segregować odpady, gdy wraca się z pustymi butelkami po winie. Ale obecność wielkich śmietników wydzielających w upale uroczą woń wcale nie oznacza, że wszędzie naokoło jest czysto jak u perfekcyjnej pani domu. Cały ten bałagan, chaos, tłum niemieckich turystów, „ja, ja, dżelato, koloseum”, polscy pielgrzymi zakładający w Watykanie polską kolonię, albo przynajmniej eksklawę, mewy i gołębie, i to wszystko, co mogłoby wyprowadzić z równowagi… a obok Bernini. Michelangelo. Rafael. Barok tych placyków. Olśniewające piękno antycznych ruin. Nowoczesne muzea i galerie, szybkie samochody, światowe domy mody. Tak, można zwariować.



Rzym jest miejscem magicznym: ogromny ośrodek kultu, tysiące lat historii cywilizacji, arcydzieła sztuki, spuścizna teatralna, operowa, filmowa – to wszystko jedno obok drugiego koegzystuje w rozwibrowanym miejskim rytmie. Już nie wiadomo, czy bardziej zachwyca fontanna di Trevi czy wspomnienie kąpiącej się w niej Anity Ekberg. Mimo połaci ludzkiej mierzwy, która już nawet nie patrzy przy czym dokładnie cyka sobie selfie, wszystkie te miejsca zachowują swój monumentalny czar i tajemniczą moc. Shelley napisał: Go thou to Rome – at once the Paradise,/ The grave, the city, and the wilderness. Tak, Rzym jest tym wszystkim. Jest rajem i grobem, miastem i dziczą. Shelleya w jego rzymskim domu zaszczycają swoją obecnością przede wszystkim nasi ulubieni niemieccy turyści, którzy wraz z biletem do Keats&Shelley House otrzymują zniżkę do Goethe House. Kogo tu nie było? Kogo Rzym nie przyciągnął swoim niebezpiecznym, wieloznacznym magnetyzmem. Czy tylko obecność ważnych zabytków sprawiała, że włoska stolica na tak długo stawała się przystankiem w romantycznych grand tour?  









Tutaj na każdej ulicy zaczyna się jakaś epoka. Gdyby żyć z pełną świadomością,  Z CZYM MA SIĘ DO CZYNIENIA, jak ważne są te ściany, ozdóbki, koncepty, założenia urbanistyczne, obok których przechodzi się w drodze do H&M, to naprawdę nigdy nie doszłoby się do celu, zatrzymując się w nieskończonej kontemplacji. Tymczasem tę spuściznę całej umierającej europejskiej kultury wchłania się tutaj przez osmozę. Rzym reprezentuje wszystko czym Europa była od swoich krwawych początków po krwawą teraźniejszość. To miasto-palimpsest, gdzie kolejne wieki i poszczególne istnienia nadpisują swoją historię. Nie mogąc utrzymać całego tego ładunku w jednym miejscu, miasto rozlewa się na ogromne połacie przestrzeni, jak nieuregulowana rzeka. Lądując o nocnej godzinie widziałam z tego marnego okienka, marnego hublot, światła, setki świateł rozjaśniających ziemię po horyzont. 3 milionowe ex cesarstwo, żyjące chwałą i niepokojami wszystkich wieków ludzkości. I ta świadomość wieczności to nie jest tylko moja fantazja zakochanej grafomanki. Kto nie wierzy niech wejdzie do metra linii C, stacja San Giovanni: zjeżdżając na peron ruchomymi schodami (o ile działają), obserwuje się namalowane na ścianach osie czasu: ile metrów pod ziemią jesteś i jakie ruiny znajdują się na tym poziomie. Do pociągu wsiadasz w prehistorii.

Cała niepohamowana dzikość temperamentu Rzymu wyzwala ukryte w człowieku północy instynkty. Już dawno zaczęłam definiować Polskę głównie jako północ, nie potrafiąc rozstrzygnąć czy nasza mentalność przynależy do wschodu czy zachodu. Ogólnie rzecz biorąc właśnie to rozdarcie między tradycjami  kulturowymi czyni z Polaków … Polaków. Usilnie pragnących podpisywać się pod spuścizną Greków i Rzymian, ale niezmiennie noszących warkocze i miłujących Światowida, okazujących wzorowe hasliebe względem kultury wschodniej, a zwłaszcza rosyjskiej. I love Dostojewski, but he doesn’t love me back. Nie mogąc się odnaleźć w granicach wyznaczanych przez południki, łatwiej jest się określić w równoleżnikach. A zatem fredda Polonia, paese del Nord. Zimna Polska, kraj Północy. Gdybyśmy grali w Grze o Tron, to Warszawa byłaby Winterfell, a Rzym oczywiście Królewską Przystanią. Kto nie lubi zimy, która nadchodzi, ucieka na południe. Jednak choćby nie wiem jak dobrze mówił w obcym języku i jak dobrze znał obcą kulturę, zawsze sam pozostaje obcy. A będąc przyzwyczajonym do usilnych prób zaprowadzenia miejskiego porządku rodem z Ikei, czyli innymi słowy polskiego państwa policyjnego, wybierając południe, gdzie panuje wolna amerykanka, doznaje szoku. Kulturowego i termicznego. Słowem, udar.     

Bardzo lubię udawać rzymiankę. Objawia się to świadomym ignorowaniem wszelkich turystycznych hitów. A zatem plac Świętego Piotra przecinam w poprzek idąc na skróty do metra. Przy Koloseum siadam tylko tyłem do areny. Obok jest jeszcze Łuk Tytusa, ale kogo obchodzi Łuk Tytusa, jeśli stoi obok Koloseum. Zawsze należy ignorować coś większego. Kawa i tiramisu przy placu Hiszpańskim tylko na murku z dala od Schodów. Jeśli fontanna di Trevi to tylko o 5 nad ranem. No, może częściej, mam do niej szczególny sentyment. Ale moim gwarantem powrotu do Rzymu przestał był pieniążek rzucany za siebie do wody. Teraz jest nim czynsz, jak na rzymiankę przystało. Nawet przyjaciele Polacy twierdzą: masz takie południowe rysy, na pewno świetnie pasujesz do Rzymu. Jednak wszystkie moje wysiłki spełzają na niczym w konfrontacji z Włochami. Masz takie słowiańskie rysy, mówią. Kolejny poziom zagmatwania etnicznego pojawia się, gdy z tych słowiańskich rysów wydobywa się melodia języka Dantego. Bo to Dante z dialektycznym akcentem regionu Emilia Romagna. Bolonia Polonia. W ten sposób, krok po kroku, tracąc każdą możliwą tożsamość, staję się człowiekiem bez właściwości, gotowym do ukształtowania siebie, integracji osobowości. Rzym jest miejscem communitas, a jednostka, która decyduje się na ucieczkę od societas, tu odnajduje przestrzeń do przekroczenia liminalnej granicy. Choć nie należy zakładać, że tylko jedno doświadczenie jest tym formującym osobowość, to Rzym jest jednym z tych, wobec których nie pozostaje się obojętnym. Choćby nie wiem co. Choćby jedynym wspomnieniem była kradzież portfela albo kolejka do Muzeów Watykańskich. Ten rodzaj energii, która przyciąga tu miliony ludzi z całego świata, gotowych na kupienie setek bezużytecznych gadżetów tylko dlatego, że podpisane są ROMA, nie może być obojętny. To promieniowanie.  Rzym ma wiele twarzy, można go przeżywać jak Audrey Hepburn albo Nanni Moretti. W Rzymie wszyscy są równi wobec piękna i niebezpieczeństwa. Oddanie się pod opiekę wilczycy oznacza wyzwolenie ze wszystkich zasad w miejscu, które do pewnego stopnia jest centrum świata. Gdzie w końcu prowadzą wszystkie drogi.



O Rzymie, z Rzymem i przez Rzym:  

1)      La Dolce Vita reż. Federico Fellini, 1960 








2)      Rzym reż. Federico Fellini, 1972



3)      Rzymskie wakacje reż. Billy Wilder, 1953



4)      Caro Diario reż. Nanni Moretti, 1993




5)      Zakochani w Rzymie reż. Woody Allen, 2012



6)      Rzym, miasto otwarte reż. Roberto Rosselini, 1945 





7)      Mamma Roma reż. Pier Paolo Pasolini, 1962 







8)      Wielkie Piękno reż. Paolo Sorrentino, 2013





9)    Młody Papież reż. Paolo Sorrentino, 2016 





10)  Złodzieje rowerów reż. Vittorio de Sica, 1948