Mechanizm jest prosty. Znany od dawna.
Stary jak świat? Prymitywnymi populistycznymi hasłami zdobyć władzę. Stłamsić
elity (intelektualne i artystyczne). Wprowadzić chaos, by pod pozorami robienia
niezbędnych porządków narzucić własne reguły. Wyrzucić fachowców, obsadzić
stanowiska wiernymi poddanymi. Przejąć media i sączyć jedynie słuszną ideę. Tym,
którzy nie umieją samodzielnie patrzeć pokazać jedyny upiększony obrazek świata.
Kupić przywilejami, omamić mamoną i rozdawać szerokim gestem. Uwieść
obietnicami. Bez pokrycia, bez konkretów, ale też i bez możliwości zadawania
pytań bądź kwestionowania czegokolwiek. Sponiewierać ideały i autorytety. Znaleźć
kozła ofiarnego. Jakiegokolwiek byle był widoczny, odmienny, łatwy do
rozpoznania. I szczuć. Coraz mocniej. Z tygodnia na tydzień coraz mocniej. Zastraszyć.
Podsycać nienawiść. Liczą się emocje. Nie rozum. STOP. A może włączyć myślenie?
Oto kilka filmów, które mogą sprowokować głębsze refleksje:
Kabaret
(Cabaret)
reż. Bob Fosse, 1972
Wystarczy jedna scena, by opowiedzieć, co
wydarzyło się w Niemczech w latach 30. Piosenka „Jutro należy do mnie”. Najlepsza
metafora narodu, którego uwiodła idea wielkości. Kamera pokazuje uroczego blond
chłopca w sielskim pejzażu śpiewającego śliczną piosenkę o świetlanej
przyszłości. Z każdym kolejnym wersem dołączają do niego coraz bardziej
rozochoceni, zmotywowani, zaangażowani mieszkańcy, którzy wykrzykują, że
przyszłość należy do nich. I bez żadnych wątpliwości zrobią wszystko, by tak
było. Skoro wódz ich tam zaprowadzi…
Zmierzch
bogów (La caduta degli dei)
reż. Luchino Visconti, 1969
Urodziny nestora rodu, właściciela
wielkiej stalowni, której produkcja jest łakomym kąskiem dla żądnych zbrojenia
Niemiec. Urodziny odbywają się w dniu podpalenia Reichstagu. Podpalona demokracja,
podpalony porządek. Z każdą kolejną sceną zanurzamy się w kolejne sfery
piekieł. Jakby było ono bez dna. Degrengolada. I w tym rodzinnym dramacie nie
ma ani jednej pozytywnej postaci. Nie ma godności. Nie ma szacunku. Nie ma
honoru. Ten świat się zawalił. Monumentalny, przepięknie sfilmowany zmierzch. I
nie będzie poranka.
Sophie
Scholl
reż. Marc Rothemund, 2005
Film o tym jak wszyscy wokół się poddali.
Bo niewielu miało niezgodę na tamtą rzeczywistość. Choć trudno było wyjechać,
to jednak łatwiej było wyjechać niż protestować. Ktoś się kiedyś obruszył, że
po co Niemcy robią film o tematyce przeciwstawiania się nazistom, skoro tam
żadnego ruchu oporu nie było, żadnych Szarych Szeregów, ani podziemnej AK. Sama
Sophie Scholl. No i właśnie o tym jest ten film. Zastraszone, bierne
społeczeństwo i tylko jedna Sophie Scholl.
Mefisto
reż. István Szabó, 1981
Młody aktor głodny sukcesu. Żeni się z
bogatą panną (w tej roli Krystyna Janda) i dzięki koneksjom teścia trafia do Teatru
Narodowego. I nareszcie może grać. Główną rolę. Głuchy i ślepy na to, co dzieje
się wokół. „To mnie nie dotyczy… nie zrobiłem nic złego… ja tylko chciałem grać…”
Aktor to człowiek. I zawsze ma wybór. Może się zachować tak, żeby rano spojrzeć
w lustro. Albo zachować inaczej, omijając wszelkie niewygodne lustra. Świetny
film, bo każe pomyśleć o nadwyrężonych i złamanych moralnych kręgosłupach
artystów.
Więzień nienawiści (American
History X )
reż. Tony Kaye, 1998
Ten film nie dzieje się w Niemczech w
latach 30. Ta historia dzieje się w Ameryce nie tak dawno temu, i
prawdopodobnie dzieje się właśnie teraz w wielu innych miejscach świata. Ale
tak jak w filmie, zanim Ci, którzy przejrzą na oczy i w trwodze spróbują powstrzymać
tych, których zachęcili… będzie za późno. Bo ta ideologia ma niezwykłą siłę kuszenia
młodych nieopierzonych nastolatków. Te napięte mięśnie, prężny krok, moc
argumentu siły. Rasa panów uwielbia wzbudzać strach. Im mniejszy człowiek tym
silniejsza potrzeba wielkości. I potrzebna drabina, by zbudować hierarchię
strachu. Happy endu nie będzie.
Triumf
woli (Triumph des Willens)
reż. Leni Riefenstahl, 1934
Majstersztyk kina propagandowego. Dokument z szóstego zjazdu
NSDAP w Norymberdze z idealnym przywódcą i cudowną rzeczywistością w tle.
Imponująca ideologiczna reklamówka. Siła obrazu. Działa, bo już po chwili można nabrać ochoty, by stać się
niebieskookim jasnym blondynem, który z młodzieńczą werwą maszeruje ku
świetlanej przyszłości. To porywający i bardzo groźny film. Bo pokazuje, jak
łatwo łatwowiernych młodych ludzi porwać.
Konformista
(Il Conformista)
reż. Bernardo Bertolucci, 1970
Konformista. Poddaje się ideologii, bo tak
jest najłatwiej, czy też zachowuje się jak mu wygodnie, a ideologia jest
doskonałą wymówką? Gdzie tkwi sedno? Dlaczego społeczeństwo dało się uwieść? Bertolucci
rozlicza faszystowskie Włochy. W przepięknej scenerii (co za kadry i światło!)
osacza bohatera. Jakaś odpowiedzialność? Wyrzuty sumienia? Dodałabym jeszcze
jedno pytanie: Jakie są koszty uwikłania całego społeczeństwa w ideę, która szybko
zbankrutuje…
reż. Agnieszka
Holland, 1990
Film oparty na faktach. O żydowskim chłopcu,
którego los rzuca w szpony różnych ideologii. Najpierw jako sierota trafia do
komsomolskiej organizacji i w czerwonej chuście pozwala zaczarować się
stalinowskim cukierkom. Potem front zagarnia go na niemiecką stronę. W trosce o
właściwe wychowanie trafia do Hitlerjugend i tam staje się biologicznie wzorcowym
Aryjczykiem. Wytresowany naiwnie i żarliwie służy komu w danej chwili trzeba,
bo chce po prostu przeżyć, żyć… A mechanizmy oczadzania młodych dusz i umysłów
są dokładnie takie same, bez względu na ideologię.
Dziewczyna marzeń
(La
niña de tus ojos)
reż. Fernando Trueba, 1998
Berlin 1938. Jeszcze nie wojna ta z
bombami, ale ta propagandowa już na najwyższych obrotach. Hiszpańska ekipa ma
współrealizować z Niemcami film oparty na andaluzyjskim musicalu. Rozpoczynają z
lekką ostrożnością, napięcie rośnie, wybuchają kolejne konflikty. W głównej
aktorce (Penélope Cruz) zakochuje się szef propagandy Goebbels, a na planie
pojawia się więzień, rosyjski Żyd zmuszony do statystowania w filmie. Doskonałe
przypomnienie, że zanim padną strzały najpierw padną słowa. Z gazet, książek,
sceny i ekranu. Zaczyna się niewinnie…
Dyktator (The Great Dictator)
reż. Charles Chaplin, 1940
Satyra na nazistowskie Niemcy. Dwie łudząco
podobne postaci dyktator Hynkel i ofiara jego rządów żydowski fryzjer. I
brawurowe aktorstwo Chaplina. Salwy śmiechu. Bo artysta odważnie (jak na
ówczesne warunki Hollywood) ośmiesza fanfaronady Hitlera i obnaża kulisy
władzy. Ale ten film, który bawi znakomitymi scenami nie daje ukojenia. W finale
Chaplin jako żydowski fryzjer w stroju dyktatora wygłasza wspaniałą przemowę. Im
piękniej mówi, tym bardziej rozumiemy, jakiego świata pragniemy i jak bardzo
jest to pragnienie niemożliwe do spełnienia.












