wtorek, 30 grudnia 2014

Kamila Straszyńska - Przyjaźnie na odległość

 
            Tegoroczne święta z pewnością nie należały do najweselszych. Nie mam tu na myśli tradycyjnej giełdy nieudanych prezentów, ani dań wigilijnych, które stają niektórym ością w gardle (choć to też bywa nieprzyjemne).  Rzecz w potrójnej stracie świata polskiej kultury - zmarli trzej wybitni: muzyk, reżyser i literat. Mówiąc o muzyku, nie mam tu na myśli Joe Cockera, który niewątpliwie był postacią znaną i lubianą, lecz kogoś znacznie ważniejszego dla naszej szerokości geograficznej, to znaczy Jerzego Semkowa - jednego z najważniejszych polskich dyrygentów, propagatora polskiej kultury i artystów na świecie. Był to już starszy człowiek, okres jego świetności przypadł głównie na lata 60. i 70., nie był zatem powszechnie dziś znanym celebrytą. Jednak jego dorobek artystyczny i znaczenie dla rozwoju polskiej muzyki są niepodważalne (stąd też moje zdziwienie, że w głównym wydaniu wiadomości panu Cockerowi poświęcono 10-minutowy materiał, a o panu Semkowie nawet nie wspomniano). Dwa dni potem walkę z rakiem przegrał Krzysztof Krauze, a w drugi dzień świąt odszedł Stanisław Barańczak. Myślę, że tych panów nikomu nie trzeba przedstawiać.
            Nie będę ukrywać, że ta czarna seria mocno mnie przytłoczyła. Przecież wiem, że na każdego musi przyjść jego czas, ale nagły łomot pogrzebowych dzwonów każdego mógł nieco oszołomić. I przyszła mi do głowy taka myśl: nie byli to moi krewni, a jednak osobiście odczuwam ich brak. Poprzez swoją twórczość stali się dla bliskimi ludźmi, chociaż żadnego nigdy nawet nie minęłam na ulicy, nie zamieniłam słowa. Ale każdy twórca w swoim dziele zostawia cząstkę siebie. Oglądając film czy czytając wiersz wchodzisz w bliską znajomość z jej autorem i to jest właśnie piękne. To daje temu autorowi nieśmiertelność - nie musi być obecny ciałem, żeby b y ć. Zostaje po nim nie tylko pamięć, ale też wszystkie jego cząstki, które dał nam w swojej sztuce. Jest oczywistym, że ta myśl wcale nie jest oryginalna ani nowa, bo w końcu wszyscy znają Horacego, a i od jego czasów ten wątek jest maglowany nieustannie. Jednak dzięki niej łatwiej przybrać iście stoicką postawę akceptacji wyroków losu i zamiast wylewać gorzkie żale, zacieśnić swoją przyjaźń na odległość z Krzysztofem Krauze lub Stanisławem Barańczakiem. Jerzego Semkowa niestety już nie sposób zobaczyć z batutą w dłoni, ale zawsze pozostaje nagranie.  Przykrość w tym taka jedynie, że dopiero informacja o śmierci często pobudza do odkrycia i docenienia kogoś na nowo (albo i po raz pierwszy). Chociaż może to dobrze - koniec staje się początkiem.  
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz