Czy to zbieg okoliczności, że
najpowszechniejsza dzisiaj forma ekspresji i przedrostek większości
współczesnych nurtów artystycznych noszą to samo imię? Te same cztery litery. Post.
(Koincydencja z dietetycznymi zaleceniami Jezusa Chrystusa zupełnie
przypadkowa – nie bierzemy pod uwagę). Post-. Czy spojrzenie na ten zbieg
okoliczności może powiedzieć nam coś o ludziach XXI wieku? Jak najbardziej. Ale
trzeba się streszczać – ograniczona ilość znaków jest w cenie. Facebook nawet
gratyfikuje zwięzłych w przekazie powiększając im literki w postach. Im mniej
słów tym lepiej, mniej czasu stracisz na odnotowanie cudzych myśli w wielokrotnie
powtarzanej czynności scrollowania. Bo czasu jest mało, a Internetu jest cały
ocean. I oto Ja – mistrz, płynę przez ten ocean by dotrzeć do filmów o kotach w
stroju rekina jeżdżących na automatycznym odkurzaczu po kuchni w stanie Nevada,
który nawet nie wiem gdzie się znajduje, ale kot jest gruby i udaje chleb, więc
bawię się wybornie. Płynna ponowoczesność na każdym kroku oferuje setki tysięcy
zajęć dla umysłu, samotnego wędrowca w rzeczywistości pozbawionej znaczeń i
ciężaru gatunkowego. Nie tylko w Internecie. Jest jednak jasne, że pewne
zachowania przechodzą ze sfery wirtualnej do rzeczywistości ulic i barów.
Small talk, speed dating,
pojawiam się i znikam, bo moja obecność w twojej orbicie jest względna jak czas
i grawitacja. Jak przewrotny sens dzisiejsza rzeczywistość nadaje słowom Davida
Bowie we can be heroes Just for one Day. Największym walorem znajomości staje
się jej przelotność, komu by się chciało schodzić do głębin. I nie ma w tym nic
dziwnego, żyjemy w kulturze przesytu. Barok pełną parą. Dwie równoległe
rzeczywistości dostarczają nam takiej
ilości bodźców, że trudno zebrać myśli, a co dopiero podjąć sensowne działania.
Codzienność zanurzona w chaosie oznacza też zagubienie w uczuciach, niepewność
wobec drugiego, kryzys tożsamości i różne inne kataklizmy. Tak zwany ghosting,
czyli nagłe zerwanie kontaktu wydaje się być powszechną praktyką, bo łatwiej
jest zamienić się w ducha niż wytłumaczyć drugiej osobie dlaczego już mi się
znudziła. (Ciekawe co na to Hamlet). Tak wygląda miłość w czasach post-kultury.
Ta miłość jednocześnie definiuje
tę kulturę. Skoro najgłębsze uczucia poruszają się po gładkich powierzchniach
ekranów, to jak można spodziewać się autentyczności i prawdy? Już same te słowa
napuchły od pretensjonalności jaką nadali im niewydarzeni artyści, którzy nie
umieliby przyznać, że są jedynie rzemieślnikami służącymi kapryśnej
publiczności. Nie mogliby tego przyznać, bo wtedy ich status egzystencjalny i
ontologiczny zostałby zasadniczo podważony. Jak artysta teatru może przyznać
się, że teatr nie jest ważny? Że
jego sztuka nie jest czymś co
zmienia ludzkie życia? Otóż wielki sekret jest taki, że artysta teatru, który
uważa, że to co robi jest ważne dla kogokolwiek poza nim samym, w 99%
przypadków zasadniczo się myli. Cóż mnie obchodzi co pan X uważa o byciu
homoseksualistą w wielkim mieście? Nic. Co mnie obchodzi co pani Y czuje na
temat wycinki lasów w Brazylii? Nic. Nic mnie nie obchodzi i scrolluję dalej.
Dlaczego?
Dlatego, że ich nie kocham. Nie
mam dla nich miłości. Co najwyżej trochę moich post-uczuć. Stać mnie co
najwyżej na opublikowanie głęboko przemyślanej opinii na temat: nice, kinda
cool, wow,zajebiste, dobre, żena, che figo, vachement, poruta. Jedno słowo
wystarcza, wygrywa z elaboratem tłumaczącym dlaczego cool. Zresztą nawet tego
nie wiem. Nie obchodzi mnie co ma do powiedzenia w dowolnej formie ekspresji
artysta Z, bo go nie kocham. Przechodzę przez całe muzeum, ale zatrzymam się
tylko przed Caravaggiem. Kocham gościa. Gdy się kogoś kocha, to interesujące są
nawet cztery albumy zdjęć z dzieciństwa ze szczegółowym opisem wszystkich
dramatis personae na nich pojawiających się raz po raz lub znienacka. Ale żeby
kogoś pokochać potrzebuję czegoś więcej. Potrzebuję czegoś prawdziwego i
autentycznego. Zaznaczam, że dla autentyzmu uczuć nie potrzebuję izolować się w
lesie przez 4 miesiące i przytulać do drzew. Ale czy to nie dziwne, że drzewo
potrafi dać Ci więcej niż drugi człowiek, który pretenduje do bycia
tranzystorem uczuć metafizycznych?
Jak to jest, że od zawsze czuję
się poza swoim czasem i przestrzenią, bo głębokie uczucia żywię wobec osób obu
płci, które od dawna nie żyją? Jak to jest, że wszyscy nieustannie wracamy do
kilku gości, zdecydowanie martwych i już dawno przetworzonych na inną materię,
ale ich słowa i działania ruszają nas bardziej niż emocjonalno-konceptualne
akrobacje współczesnych artystów i myślicieli, którzy ścigają się w straconej
sprawie bycia najbardziej oryginalnym spośród wiecznych epigonów? Szczęśliwie
miłość jest ślepa, istnieje wiele orientacji, a o gustach się nie dyskutuje –
to podtrzymuje przy życiu przemysł artystyczny. Ale ten przemysł niczego nie
produkuje. Przypomina wielką dadaistyczną machinę, która produkuje absurdalne
nic. I dlatego artysta Z, który twierdzi, że jest ważny, zdecydowanie się myli.
Teatr, literatura, malarstwo nie są w ogóle ważne w skali światowej ekonomii.
Ludzkość się bez nich spokojnie obędzie. Będzie dalej płynąć w swoich
indywidualnych nurtach, tuż obok nurtu artysty Z i te linie nigdy się nie
spotkają jak w porządnej matematycznej hiperboli. Ewentualnie w ramach błędu
humanisty, który nie umie liczyć, powstanie przelotne zetknięcie dwóch linii,
skonkludowane krótkim: ale poruta.
Rzecz w tym, że jeśli nie umiemy
kochać, to nie umiemy obcować ze sztuką. Nie kocha się z jakiegoś powodu, ale
ze względu na dziwne iskrzenie na styku dwóch pól energetycznych wytwarzanych
przez dwie jednostki. Rodzaj sprzężenia, w którym ryzykuję, że kopnie mnie prąd
i padnę trupem. No risk no fun. Jeżeli w momencie niebezpieczeństwa się
wycofuję, to znaczy, że dbam bardziej o siebie niż o zabawę. I to nam
powtarzają. Dbaj zawsze o siebie, jesteś najważniejszą osobą w swoim życiu,
tylko Ty powinieneś się liczyć dla samego siebie. Setki tysięcy osób szukają
wewnętrznej siły u coachów, których głęboka mądrość sprowadza się do wypięcia
się na wszystkich wokół i patrzenia tylko na siebie. Więc jak w takich
okolicznościach kochać i być kochanym, skoro nieustannie próbują nam wmówić, że
powinno wystarczyć samospełnienie? Kochaj siebie, a będziesz kochany. I tak
wszyscy ratują się prawdziwą zarazą depresji. Robią teatr, żeby kochać siebie i
być kochanym, idą do teatru, żeby kochać siebie i być kochanym. Piszą książki,
kręcą filmy, malują, rzeźbią. W tym wszystkim najuczciwsze wydaje się
przyznawanie otwarcie, że robisz to dla pieniędzy. Bo kasa jest paradoksalnie
najbardziej autentyczna. Wszystko inne wydaje się gigantyczną autoterapią na
brak miłości.
Nie umiem powiedzieć, dlaczego
pokochałam w swoim życiu wielu ludzi, których nie widziałam na oczy. Może
dlatego, że niczego nie udają, że robią swoje, że opowiadają mi historie, które
są dla nich naprawdę ważne, że są pełni pasji, która lśni w ich oczach i odbija
się w dziele? Podążam za nimi przyciągana przez ich energię, bo potrzebne mi do
funkcjonowania to iskrzenie na styku energii. Obcowanie ze sztuką to sztuka
miłości. Żadna sztuka nie jest obiektywnie ważna, tak jak miłość nie jest.
Bardziej przydaje się tlen, zdrowie, ubranie, coś do jedzenia. Można żyć bez
miłości, ale co to za życie. Więc i sztuka nie jest ważna, jest …………. (wstaw słowo).
PS Więcej na temat charakteru
człowieka postmodernistycznego: David Foster Wallace. Nie ma chyba pisarza,
który celniej trafia w punkt. Widać od razu, że to był zdolny tenisista.
Niestety – był. Rzeczywistość, którą rysował w trzech idealnych kreskach doskonałej
karykatury, doprowadziła go do cywilizacyjnej zarazy – depresji. I ta zaraza
była autentyczna i doprowadziła go do końca. Niemniej jego słowa, potoki słów,
są najwierniejszym odbiciem współczesnej mentalności. Okrutnym i bezwzględnym
zwierciadłem bezmyślności i gigantycznych pokładów egoizmu, rozwijających się w
najlepsze w idealnych warunkach laboratoryjnych, rozgałęziających się i
kwitnących w kulturze, która sprzyja fake-newsom, fake-lovom, fake-fakom. Prosto z serca post-reality, Ameryki, ziemi
obiecanej biznesu i sztuki. Wallace słusznie stał się ikoną współczesnej
literatury. Do tego stopnia, że nie tylko powstają filmy na podstawie jego
książek i spektakle z nim jako protagonistą (absolutnie genialne Overload florenckiego kolektywu Sotterraneo nominowane do najważniejszej włoskiej
nagrody teatralnej Premio Ubu), a nawet w tramwaju linii 19 w dzielnicy San
Lorenzo w Rzymie, czytając „Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi” można spotkać
mężczyznę w białej bandanie, okrągłych okularach i sportowych ciuchach.
Przypadek? Nie sądzę. Facet wysiadł na przystanku pod obwodnicą i zniknął.
Piękne postmodernistyczne spotkanie.


