sobota, 8 grudnia 2018

Kamila Straszyńska - Miłość w czasach post-kultury






Czy to zbieg okoliczności, że najpowszechniejsza dzisiaj forma ekspresji i przedrostek większości współczesnych nurtów artystycznych noszą to samo imię? Te same cztery litery. Post.  (Koincydencja z dietetycznymi zaleceniami Jezusa Chrystusa zupełnie przypadkowa – nie bierzemy pod uwagę).  Post-. Czy spojrzenie na ten zbieg okoliczności może powiedzieć nam coś o ludziach XXI wieku? Jak najbardziej. Ale trzeba się streszczać – ograniczona ilość znaków jest w cenie. Facebook nawet gratyfikuje zwięzłych w przekazie powiększając im literki w postach. Im mniej słów tym lepiej, mniej czasu stracisz na odnotowanie cudzych myśli w wielokrotnie powtarzanej czynności scrollowania. Bo czasu jest mało, a Internetu jest cały ocean. I oto Ja – mistrz, płynę przez ten ocean by dotrzeć do filmów o kotach w stroju rekina jeżdżących na automatycznym odkurzaczu po kuchni w stanie Nevada, który nawet nie wiem gdzie się znajduje, ale kot jest gruby i udaje chleb, więc bawię się wybornie. Płynna ponowoczesność na każdym kroku oferuje setki tysięcy zajęć dla umysłu, samotnego wędrowca w rzeczywistości pozbawionej znaczeń i ciężaru gatunkowego. Nie tylko w Internecie. Jest jednak jasne, że pewne zachowania przechodzą ze sfery wirtualnej do rzeczywistości ulic i barów.

Small talk, speed dating, pojawiam się i znikam, bo moja obecność w twojej orbicie jest względna jak czas i grawitacja. Jak przewrotny sens dzisiejsza rzeczywistość nadaje słowom Davida Bowie we can be heroes Just for one Day. Największym walorem znajomości staje się jej przelotność, komu by się chciało schodzić do głębin. I nie ma w tym nic dziwnego, żyjemy w kulturze przesytu. Barok pełną parą. Dwie równoległe rzeczywistości  dostarczają nam takiej ilości bodźców, że trudno zebrać myśli, a co dopiero podjąć sensowne działania. Codzienność zanurzona w chaosie oznacza też zagubienie w uczuciach, niepewność wobec drugiego, kryzys tożsamości i różne inne kataklizmy. Tak zwany ghosting, czyli nagłe zerwanie kontaktu wydaje się być powszechną praktyką, bo łatwiej jest zamienić się w ducha niż wytłumaczyć drugiej osobie dlaczego już mi się znudziła. (Ciekawe co na to Hamlet). Tak wygląda miłość w czasach post-kultury.

Ta miłość jednocześnie definiuje tę kulturę. Skoro najgłębsze uczucia poruszają się po gładkich powierzchniach ekranów, to jak można spodziewać się autentyczności i prawdy? Już same te słowa napuchły od pretensjonalności jaką nadali im niewydarzeni artyści, którzy nie umieliby przyznać, że są jedynie rzemieślnikami służącymi kapryśnej publiczności. Nie mogliby tego przyznać, bo wtedy ich status egzystencjalny i ontologiczny zostałby zasadniczo podważony. Jak artysta teatru może przyznać się, że teatr nie jest ważny? Że jego sztuka nie jest czymś co zmienia ludzkie życia? Otóż wielki sekret jest taki, że artysta teatru, który uważa, że to co robi jest ważne dla kogokolwiek poza nim samym, w 99% przypadków zasadniczo się myli. Cóż mnie obchodzi co pan X uważa o byciu homoseksualistą w wielkim mieście? Nic. Co mnie obchodzi co pani Y czuje na temat wycinki lasów w Brazylii? Nic. Nic mnie nie obchodzi i scrolluję dalej. Dlaczego? 

Dlatego, że ich nie kocham. Nie mam dla nich miłości. Co najwyżej trochę moich post-uczuć. Stać mnie co najwyżej na opublikowanie głęboko przemyślanej opinii na temat: nice, kinda cool, wow,zajebiste, dobre, żena, che figo, vachement, poruta. Jedno słowo wystarcza, wygrywa z elaboratem tłumaczącym dlaczego cool. Zresztą nawet tego nie wiem. Nie obchodzi mnie co ma do powiedzenia w dowolnej formie ekspresji artysta Z, bo go nie kocham. Przechodzę przez całe muzeum, ale zatrzymam się tylko przed Caravaggiem. Kocham gościa. Gdy się kogoś kocha, to interesujące są nawet cztery albumy zdjęć z dzieciństwa ze szczegółowym opisem wszystkich dramatis personae na nich pojawiających się raz po raz lub znienacka. Ale żeby kogoś pokochać potrzebuję czegoś więcej. Potrzebuję czegoś prawdziwego i autentycznego. Zaznaczam, że dla autentyzmu uczuć nie potrzebuję izolować się w lesie przez 4 miesiące i przytulać do drzew. Ale czy to nie dziwne, że drzewo potrafi dać Ci więcej niż drugi człowiek, który pretenduje do bycia tranzystorem uczuć metafizycznych?

Jak to jest, że od zawsze czuję się poza swoim czasem i przestrzenią, bo głębokie uczucia żywię wobec osób obu płci, które od dawna nie żyją? Jak to jest, że wszyscy nieustannie wracamy do kilku gości, zdecydowanie martwych i już dawno przetworzonych na inną materię, ale ich słowa i działania ruszają nas bardziej niż emocjonalno-konceptualne akrobacje współczesnych artystów i myślicieli, którzy ścigają się w straconej sprawie bycia najbardziej oryginalnym spośród wiecznych epigonów? Szczęśliwie miłość jest ślepa, istnieje wiele orientacji, a o gustach się nie dyskutuje – to podtrzymuje przy życiu przemysł artystyczny. Ale ten przemysł niczego nie produkuje. Przypomina wielką dadaistyczną machinę, która produkuje absurdalne nic. I dlatego artysta Z, który twierdzi, że jest ważny, zdecydowanie się myli. Teatr, literatura, malarstwo nie są w ogóle ważne w skali światowej ekonomii. Ludzkość się bez nich spokojnie obędzie. Będzie dalej płynąć w swoich indywidualnych nurtach, tuż obok nurtu artysty Z i te linie nigdy się nie spotkają jak w porządnej matematycznej hiperboli. Ewentualnie w ramach błędu humanisty, który nie umie liczyć, powstanie przelotne zetknięcie dwóch linii, skonkludowane krótkim: ale poruta.


Rzecz w tym, że jeśli nie umiemy kochać, to nie umiemy obcować ze sztuką. Nie kocha się z jakiegoś powodu, ale ze względu na dziwne iskrzenie na styku dwóch pól energetycznych wytwarzanych przez dwie jednostki. Rodzaj sprzężenia, w którym ryzykuję, że kopnie mnie prąd i padnę trupem. No risk no fun. Jeżeli w momencie niebezpieczeństwa się wycofuję, to znaczy, że dbam bardziej o siebie niż o zabawę. I to nam powtarzają. Dbaj zawsze o siebie, jesteś najważniejszą osobą w swoim życiu, tylko Ty powinieneś się liczyć dla samego siebie. Setki tysięcy osób szukają wewnętrznej siły u coachów, których głęboka mądrość sprowadza się do wypięcia się na wszystkich wokół i patrzenia tylko na siebie. Więc jak w takich okolicznościach kochać i być kochanym, skoro nieustannie próbują nam wmówić, że powinno wystarczyć samospełnienie? Kochaj siebie, a będziesz kochany. I tak wszyscy ratują się prawdziwą zarazą depresji. Robią teatr, żeby kochać siebie i być kochanym, idą do teatru, żeby kochać siebie i być kochanym. Piszą książki, kręcą filmy, malują, rzeźbią. W tym wszystkim najuczciwsze wydaje się przyznawanie otwarcie, że robisz to dla pieniędzy. Bo kasa jest paradoksalnie najbardziej autentyczna. Wszystko inne wydaje się gigantyczną autoterapią na brak miłości.

Nie umiem powiedzieć, dlaczego pokochałam w swoim życiu wielu ludzi, których nie widziałam na oczy. Może dlatego, że niczego nie udają, że robią swoje, że opowiadają mi historie, które są dla nich naprawdę ważne, że są pełni pasji, która lśni w ich oczach i odbija się w dziele? Podążam za nimi przyciągana przez ich energię, bo potrzebne mi do funkcjonowania to iskrzenie na styku energii. Obcowanie ze sztuką to sztuka miłości. Żadna sztuka nie jest obiektywnie ważna, tak jak miłość nie jest. Bardziej przydaje się tlen, zdrowie, ubranie, coś do jedzenia. Można żyć bez miłości, ale co to za życie. Więc i sztuka nie jest ważna, jest ………….  (wstaw słowo).





PS Więcej na temat charakteru człowieka postmodernistycznego: David Foster Wallace. Nie ma chyba pisarza, który celniej trafia w punkt. Widać od razu, że to był zdolny tenisista. Niestety – był. Rzeczywistość, którą rysował w trzech idealnych kreskach doskonałej karykatury, doprowadziła go do cywilizacyjnej zarazy – depresji. I ta zaraza była autentyczna i doprowadziła go do końca. Niemniej jego słowa, potoki słów, są najwierniejszym odbiciem współczesnej mentalności. Okrutnym i bezwzględnym zwierciadłem bezmyślności i gigantycznych pokładów egoizmu, rozwijających się w najlepsze w idealnych warunkach laboratoryjnych, rozgałęziających się i kwitnących w kulturze, która sprzyja fake-newsom, fake-lovom, fake-fakom.  Prosto z serca post-reality, Ameryki, ziemi obiecanej biznesu i sztuki. Wallace słusznie stał się ikoną współczesnej literatury. Do tego stopnia, że nie tylko powstają filmy na podstawie jego książek i spektakle z nim jako protagonistą (absolutnie genialne Overload florenckiego kolektywu Sotterraneo nominowane do najważniejszej włoskiej nagrody teatralnej Premio Ubu), a nawet w tramwaju linii 19 w dzielnicy San Lorenzo w Rzymie, czytając „Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi” można spotkać mężczyznę w białej bandanie, okrągłych okularach i sportowych ciuchach. Przypadek? Nie sądzę. Facet wysiadł na przystanku pod obwodnicą i zniknął. Piękne postmodernistyczne spotkanie.




1 komentarz: