czwartek, 30 października 2014

Joanna Merta - Pokój 101


            Wszyscy członkowie portalu społecznościowego jakim jest Facebook niewątpliwie musieli zaobserwować zabawę, która w ostatnim czasie owładnęła ogromną grupę osób, niezależnie od ich wieku i płci. Zadanie polegało na tym, aby wymienić 10 książek, które w jakiś sposób zmieniły twoje życie i jeśli to możliwe, krótko scharakteryzować dlaczego.  Wśród wypisywanych pozycji można było spotkać naprawdę wszystko, od 'Kubusia Puchatka' do 'Encyklopedii medycznej'.  Moją uwagę zwrócił jednak jeden, ciągle powtarzający się tytuł. Był to Rok 1984, Georga Orwella. Zastanowiłam się: dlaczego?
            Książka opisuje antyutopię. Główny bohater żyje w świecie całkowicie opanowanym przez system totalitarny, gdzie człowieka całkowicie odarto z jego indywidualności. Mieszkaniec tej rzeczywistości  jest stale obserwowany, stale okłamywany i nasycany nienawiścią. Władze wprowadzają nawet uproszczony język, tak zwaną 'nowomowę', która na zawsze ma odebrać ludziom zdolność wyrażania pewnych niewygodnych dla Państwa myśli.
            Nasz bohater, Winston Smith, mimo strachu odkrywa w sobie chęć buntu. Razem z poznaną w pracy ukochaną postanawiają odrzucić życie jakiego wymaga władza i po prostu być szczęśliwymi. W pewnym momencie trafiają do konspiracji. Szybko okazuje się jednak, że przed systemem nie ma ucieczki.
            Kiedy moja mama powiedziała mi, że książka wywarła na niej ogromne wrażenie, było to dla mnie oczywiste. Był stan wojenny, rok 1981 i wszystko wskazywało na to, że za trzy lata opisana w książce fantazja może stać się rzeczywistością. Ale teraz, w czasach demokracji i pokoju, kiedy w naszym pokoleniu, ludzi urodzonych w wolnej Polsce, tak naprawdę nie wiemy już co to był komunizm, skąd takie przywiązanie do dzieła Orwella?
            Przeanalizowałam kilka wyjaśnień jakie moi znajomi zawarli w swoich listach książek i zastanowiłam się czemu ta powieść i na mnie zrobiła ogromne wrażenie. Znalazłam jeden wspólny mianownik: fenomen strachu. Pamiętam, że po skończeniu 'Roku 1984' przy każdej okazji pytałam wszystkich napotkanych ludzi znających treść powieści o to, co byłoby w ich pokoju 101. Pokoju, w którym każdy znajdował to, czego bał się najbardziej. Pokoju, który potrafił złamać każdego. Myślę, że dla Orwella takim pokojem była cała stworzona przez niego wizja. Przedstawiony czytelnikowi wykreowany świat był tym, czego pisarz bał się najbardziej.
             Dziś, kiedy zagrożenie totalitarnym systemem wydaje się należeć do przeszłości, za najważniejsze przesłanie książki możemy wziąć to, co dobitnie uświadamia nam autor. Że jesteśmy w pełni zależni od naszego lęku i potrafimy całkowicie dać mu się zdominować. I to nie musi być komunizm. Przecież dzisiaj też każdy z nas ma coś, co znalazłoby się w jego pokoju 101.



piątek, 24 października 2014

Kamila Straszyńska - o języku gęsi słów kilka



            Czasem lepiej, żeby język nie był tak giętki, by powiedział wszystko, co myśli głowa. Może się to nieraz źle skończyć dla mówiącego. Nie należy jednak popadać ze skrajności w skrajność i udawać, że swojego języka się nie ma, więc trzeba używać cudzego. Cudzy język - cudze myśli.   "A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają". Tak, niewątpliwie mają, ale dziwna tendencja pojawia się ostatnio wśród tychże Polaków. Wydaje się, jakby sami zapominali po trosze słowa Mikołaja Reja , bali się tych Słowackiego i z tego wszystkiego brali udział w maskaradzie foreign languages, chociaż jakoś ten look nieswój, a cały melanż okazuje się wybuchowy. Jego eksplozja zubaża nasz słownik, ale i zniekształca kulturę.
            Amerykanizacja Europy to właśnie przede wszystkim wpływ wzorców zza oceanu na tradycję, sztukę i język. Już niedługo sklepy zaroją się od zombie-dyni w stroju kościotrupa, a zaraz potem czekoladowe Mikołaje z Coca-Coli zaśpiewają chórem Last Christmas. W międzyczasie zobaczymy jeszcze sequel prequela tetralogii o końcu świata. Oczywiście nie wszystko, co obce jest negatywne, wybitne dzieła i artyści pojawiają się u nas właśnie dzięki globalnym wpływom, jednak fala kultury amerykańskiej połączona z "wiecznie niedoścignionym" Zachodem, to istne tsunami dla polskich twórców. Jest rzeczą oczywistą, że Polska to nie Hollywood, że tutaj nie ma środków i możliwości na masową produkcję filmową. Nie ma nic dziwnego w tym, że centrum światowej sztuki jest Nowy Jork, a nie Warszawa. I nie ma absolutnie nic złego w tym, że interesujemy się wszystkim co powstaje na świecie, nie tylko naszym podwórkiem. Mój ulubiony film jest produkcji amerykańskiej, a książki to literatura angielska, francuska czy rosyjska. Z drugiej strony polskie dziedzictwo kulturowe jest niewiarygodnie ciekawe, wniosło ogromny wkład w rozwój sztuki światowej, lecz niestety - mało kto o tym wie, bo i mało się o tym mówi. Jednak potwierdza to wiele przykładów. 
            Ostatnio w sieci można było zobaczyć krótką wypowiedź Martina Scorsese, w której chwalił polskie kino (przy okazji Martin Scorsese Presents: Masterpieces of Polish Cinema). Łódzka Szkoła zajmuje drugie miejsce w światowym rankingu szkół filmowych. W teatrze jedną z najważniejszych metod aktorskich jest dziś metoda Grotowskiego. Spektakle Kantora odbiły się szerokim echem, podobnie jak obrazy Beksińskiego. Polska literatura jest tłumaczona na wiele języków i inspiruje twórców na całym świecie. Specyfika polskiej sztuki to przecież element budujący tożsamość narodu. Niestety dzisiejsza polityka kulturalna w Polsce nie sprzyja jej rozwojowi, nikt nie promuje naszego kraju jako bardzo ważnego miejsca na kulturalnej mapie Europy. Z kolei amerykanizacja zaniża wymagania i standardy, powstają kolejne dzieła, które stanowią jedynie żałosne próby naśladownictwa zachodnich produkcji i "trendów". Zdecydowanie nie jest to dobry kierunek. Wszak nie chcemy mówić gęsim językiem. Dlaczego więc zniżamy loty i traktujemy kulturę po macoszemu? Mamy tyle do zaproponowania - czerpmy z tego dziedzictwa, dalej róbmy naszą własną sztukę i równocześnie bądźmy jej odbiorcami. Nie bądźmy wtórni, lecz oryginalni. (Przecież to teraz modne).  

niedziela, 19 października 2014

Joanna Merta - Moja Kartagina


            Wiemy wszyscy, że pierwsze wrażenie jest bardzo istotne, oczywistym więc było, że temat tego tekstu też musi być niezwykle ważny. A trudno o ważniejszą dla mnie rzecz niż Warszawa. Rok temu kolega z Węgier spytał czemu tak chwalę moje miasto i nie chcę uznać wyższości piękniejszego i nie zniszczonego w czasie wojny Krakowa. Bez zastanowienia odpowiedziałam: 'Kraków ma może mury. Ale Warszawa – duszę.' Pozwólcie, że rozwinę.
            Dwa razy znany jest historii przypadek celowego starcia miasta z powierzchni ziemi. Pierwszy sięga II wieku przed Chrystusem. Chodzi oczywiście o Kartaginę. Nie na darmo każde spotkanie rzymskiego senatu kończył Kato Stary stwierdzeniem, że Kartaginę należy zniszczyć. Rzym usunął ją z powierzchni globu, ziemię po niej przeorał i posypał solą, żeby nic więcej na niej nie powstało. Kartagina zginęła trochę z zazdrości o jej sukces, a trochę przez obawę o zagrożenie jakie niosło jej rośnięcie w siłę. I czy dziś, ktoś poza archeologami w Tunezji wie gdzie dokładnie była i jak wyglądała niegdyś tak potężna Kartagina?
            Drugie miasto to Warszawa. Musiała zginąć za karę, że jej mieszkańcy pragnęli wolności, buntowali się wobec okrutnego reżimu i umierali za nią. I stało się. Niemcy postarali się, by nie pozostawić kamienia na kamieniu. A jednak, czy jest jakiś Polak, który nie wie gdzie jest to miasto obrócone w proch zaledwie 70 lat temu? Z każdego kamienia Warszawy, ze wszystkich śladów komunistycznej zabudowy, z każdej rekonstrukcji próbującej wrócić do tego, co było przed wojną w stolicy przebija się siła Warszawy. Siła miasta, które podźwignęło się z ruin, żeby po kilkudziesięciu latach stać się pełnoprawną, wcale nie zacofaną, pełną życia i perspektyw stolicą europejską. Myślę, że  nie pozostała dłużną tym, którzy wierzyli, że warto wybudować ją po raz drugi.
            Urodziłam się tutaj i chociaż nie jestem warszawianką z dziada i pradziada, myślę, że to może nawet sprawiło, że bardziej pokochałam to miasto. Moi rodzice, którzy w stolicy zamieszkali dopiero na studiach przez cały czas mojego dorastania pozostawali pod jej ogromnym urokiem. Byli jednocześnie wdzięczni Warszawie za to, jak ochoczo przyjęła ich w poczet swoich obywateli i zachwyceni tym, jaki ekscytujący, kolorowy świat przed nimi otworzyła. Nie szczędzili więc starań, aby swoim dzieciom pokazać ją od jak najlepszej strony. Od strony jej kultury.
            Pamiętam poranki z ciocią Jadzią w filharmonii i pamiętam lekcje w Zamku Królewskim, gdzie wcielaliśmy się w królewskich skarbników czy nadwornych tkaczy. Pamiętam, że zajmowało mi 7 sekund okrążenie kolumny Zygmunta. Ceną jaką musiałam zapłacić, żeby tata mierzył mi czas, było tylko zapamiętanie, że to tam na górze to był król, który przeniósł stolicę z Krakowa do Warszawy. Tanio, prawda?
            Któregoś dnia, miałam wtedy 15 lat, na moim biurku pojawiła się książka. Gruba, czarna okładka i intrygujący tytuł: „Zły''. To była moja decyzja. Wezmę i przeczytam albo oddam tacie mówiąc, że chyba coś u mnie zostawił. Nie wiem co by ze mną było gdybym wybrała drugą opcję. Pewnie musiałabym żyć bez ulubionej książki.
            'Złego' napisał Leopold Tyrmand, dziennikarz, miłośnik i znawca jazzu, Warszawiak. Nie zdradzając zbyt wiele z fabuły powiem w skrócie, że książka opowiada o życiu powojennej Warszawy, Warszawy lat 50-tych, która powoli już dźwiga się z ruiny. Jak to zwykle w trudnych czasach w mieście panuje chaos i bezprawie. Jednak w zorganizowanej grupie stołecznej łobuzerii ktoś zaczyna siać ferment. Nie wiadomo czy jest to jeden człowiek czy wielu, dość, że na każdym kroku ostro rozprawia się z ulicznymi rzezimieszkami powodując niemało komplikacji. Nic więc dziwnego, że wszyscy postanawiają go szukać. Poszkodowani, policja, prasa.
            Poza wątkiem kryminalnym znajdziemy u Tyrmanda i historię miłości i piękną przyjaźń i bohaterstwo. Pisarz zabiera nas w różne miejsca, przedstawia rozmaitych ludzi, wprowadza w zawiłe intrygi i wprawia w podziw lub przerażenie postacią niewidzialnego 'Złego'. No dobrze, można by powiedzieć, ale w czym doszukiwać się tu arcydzieła? Takie rzeczy potrafi porządny kryminał czy romans z wyższej półki. Nie będę próbować wyjaśnić, co tę książkę odróżnia od wielu powstałych w tym gatunku, skoro pewien dużo mądrzejszy ode mnie człowiek zrobił to już dawno. Przytoczę zatem tylko słowa Gombrowicza: 'Powieść kryminalna, romans brukowy? Ależ tak i gorzej nawet: romans z bruku zrujnowanego, z ruin i rozdołów. A jednak to lśni, tryska, brzmi, śpiewa...'
            Nie zagadką Tyrmand podbija tyle serc. Nie romantycznością. Tylko atmosferą jaka tryska z napisanych przez niego zdań. Autor zrobił coś zupełnie nieprawdopodobnego. Między wierszami 'brukowej' powieści opisał Ducha stolicy. Potrafił sprawić, że czytając 'Złego' w Warszawskim tramwaju nagle cofamy się o 60 lat i czekamy tylko, aż za oknem pokaże się kolejka po mięso tuż obok ruin jakiejś kamienicy. I jesteśmy rozczarowani, że to się nie dzieje. Z każdej strony promienieje radość z bycia mieszkańcem tej ukochanej, poczciwej Warszawy. Po przeczytaniu tej powieści idzie się ulicą i nagle się rozumie. Jak to z tą Czerniakowską. Co z tym placem Zbawiciela. Czemu tak ten Pałac Kultury i MDM. Nagle, z chwili na chwilę, zaczyna się rozumieć Warszawę.
            Mija 70 lat od Powstania Warszawskiego. Nie chciałam poruszać tego wątku, żeby nie popaść w jakże kuszącą dygresję zastanawiania się nad sensem i konsekwencjami i nie obudzić się nagle po skończeniu recenzji „Miasta 44''. Ale wspominam o tym, żeby zaznaczyć, że to jeszcze inna rocznica. 70 lat temu Warszawa nie tylko upadła. 70 lat temu Warszawa powstała.

środa, 15 października 2014

Anna Kozłowska - Czytanie o teatrze


Na początek kilka lektur dla lubiących czytać o teatrze. Poniższe tytuły po latach wciąż uznaję za inspirujące. Z powodu atrakcyjnej osobowości i/lub talentu literackiego zarówno autorów jak i rozmówców. Kolejność raczej spontaniczna.

Tadeusz Nyczek – Alfabet teatru dla analfabetów i zaawansowanych
Dla początkujących, bo lekko, przystępnie i przyjemnie wprowadza w temat dostarczając niezbędnych informacji. Zaawansowanym natomiast sprawi sporo uśmiechu i śmiechu. Bo przymrużenie oka i lekka ironia dodadzą soczystości takim hasłom jak na przykład „szmira”, „bankiet popremierowy” czy „dyrektorowa”…

Konstanty Stanisławski – Moje życie w sztuce
Żeby pracować w teatrze wciąż trzeba się rozwijać. Czytać, oglądać, obserwować, analizować, konfrontować się z innymi artystami, zderzać się, szukać, czyli znów czytać, oglądać… Sztuka jest paliwem dla artysty. I o tym te wyznania Stanisławskiego. Może zainspirują do prowadzenia własnych zapisków?

Agata Tuszyńska – Maria Wisnowska
Pikantny skandal obyczajowy w teatrze XIX wieku. Romans aktorki z rosyjskim oficerem. Polki z zaborcą. Kto kogo zabił? Może romantyczne wspólne samobójstwo? Ale oprócz kryminalnej historii dostajemy barwny dokument teatru tamtej epoki. Koronki, rękawiczki, parasolki, bilety, oklaski… Wszystko w teatralnych oparach minionego czasu.

Zofia Kucówna – Zapach szminki
Nie ma nic bardziej ulotnego niż teatr. I nie ma wrażliwszego pióra, żeby tę ulotność uchwycić. Zofia Kucówna opisała życie wypełnione teatrem. Czytając, przyglądamy się ludziom na scenie i poza nią. Siedzimy trochę w kulisach i trochę w garderobie. Zwyczajnie i nadzwyczajnie. Prozaicznie i poetycko. Lirycznie. I bardzo ciepło.

Zygmunt Hubner – Teatr i polityka
Nic nie starzeje się szybciej niż polityczne felietony, nawet jeśli dotyczą teatru. No chyba, że ich autorem jest reżyser i jeden z najlepszych dyrektorów teatru - Zygmunt Hubner. Wychowałam się na repertuarze warszawskiego teatru Powszechnego za jego dyrekcji. Było ważnie, mądrze i z możliwością przeniesienia tematu na znacznie szersze tło. I tak jest z tymi felietonami.

Isadora Duncan – Moje życie
Życie artystki z artystą łatwe nie jest, ale za to bardzo atrakcyjne. Isadora i Craig. Isadora i poeta. Isadora i scena. Isadora i ruch. Życie artystów z czasu przełomu XIX i XX wypełnione szalonymi pomysłami. Twórczo, ekstrawagancko, eksperymentalnie. Wracamy do źródeł i robimy sztukę tak jak czujemy. Bez wyrachowania i żadnych ograniczeń.

Andrzej Łapicki – Rekwizytornia
Teatralna rupieciarnia dla każdego człowieka teatru jest miejscem szczególnym. Pełna blasku, rozmów, przemyśleń na tematy wszelkie. I takie też są błyskotliwe felietony Andrzeja Łapickiego. Już w 1978 roku przestrzegał: „koledzy, ceńmy swoją prywatność, szanujmy swoją twarz, żeby nie stała się twarzą listu gończego, nie pokazujmy się za często i nie pokazujmy się przy błahych okazjach prywatnie.” I na każdej stronie można sobie coś podkreślić.

Antoni Słonimski – wszystkie recenzje!
Nasycone cudownie iskrzącą ironia. I mistrzowsko kąśliwe jednozdaniowe podsumowania typu: „muzyki i publiczności nie było”. Lub oszczędna w słowach recenzja sztuki „Ćwiartka papieru”: to nie była ćwiartka. To była cała rolka. Cenię Słonimskiego za talent literacki, celne spojrzenie i poczucie humoru.

Andrzej Łapicki – Po pierwsze zachować dystans
Jeden z najbardziej adekwatnych tytułów do zawartości. Z uroczym dystansem do aktorstwa, środowiska, twórczości. Wspaniała rozmowa z błyskotliwym rozmówcą. Czasami lapidarnie, czasami soczyście, zawsze barwnie.

Barbara Osterloff – Pejzaż. Rozmowy z Mają Komorowską
Uskrzydlająca rozmowa o aktorstwie. Z pasją. I dociekliwie. O teatrze, który był i tym, który jest. I co ciekawego, o aktorskich narzędziach. Dla młodych i poszukujących może okazać się ważnym podręcznikiem lub przewodnikiem.

Luigi Pirandello – Sześć postaci scenicznych w poszukiwaniu autora
Gdzie zaczyna się teatr? W głowie dramaturga? Kim jest dramaturg? Kto tworzy teatr? Jak powstają postacie? Teatr w teatrze? Ile pięter fikcji można zbudować? Co nas dziwi? Czy życie jest teatrem? A może odwrotnie? Czym jest prawda w teatrze? Czytając tego pytania można mnożyć i mnożyć. Szukanie zarówno pytań jak i odpowiedzi prowadzi donikąd, ale za to jakie jest przyjemne…

Antoni Czechow – Mewa
Dotkliwa opowieść o tym, że tworzenie w teatrze łączy się z mnóstwem wątpliwości, niespełnieniami i ciągłą frustracją. I że zarażenie wirusem zaistnienia w teatrze jest nieuleczalne. A młodzieńczy sukces bywa podstępem. I staje się preludium do długotrwałej agonii. Czechow naprawdę doskonale znał się na teatrze.

Maciej Wojtyszko – Krótki zarys męki twórczej
Dla twórców i dla odbiorców lektura obowiązkowa! Bezlitośnie szczerze oraz inspirująco. Niby żartobliwie o wszelkich aspektach twórczych zmagań. Niby, bo natychmiast zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji. Męka twórcza, choć bywa niezwykle rajcująca, wciąż pozostaje męką. No i jednak nade wszystko pozostaje rajcująca!


Powyższe tytuły jako pierwsze zaatakowały moje myślenie o teatrze. Mam nadzieję, że w komentarzach dopiszecie swoje teatralne książki warte czytania 

sobota, 4 października 2014

Nastrajamy na kulturę


Kamerton to przyrząd służący do strojenia instrumentów muzycznych. Natomiast nasz kamerton kulturalny służy do nastrajania młodych ludzi na kulturę. W lawinie informacji i propozycji kulturalnych chcemy wskazywać na te wartościowe. Ważne, mądre i ciekawe. Inspirujące, zmuszające do refleksji, budujące chęć życia i tworzenia.

Współczesne, klasyczne i te niesłusznie zapomniane.

Książki, spektakle, filmy, płyty, obrazy, wystawy i wydarzenia. Oraz ich twórców.

Jeśli skorzystacie z naszych propozycji, musicie przeznaczyć odrobinę więcej czasu na kulturę. Z pewnością będzie to dobry czas!


Kamerton kultury prowadzą:

Anna Kozłowska (redaktor prowadzący) – dyrektor Ogniska Teatralnego „ U Machulskich”, absolwentka wydziału wiedzy o teatrze i psychologii, dziennikarka

Joanna Merta – absolwentka Ogniska Teatralnego „U Machulskich”, obecnie studentka WOT-u warszawskiej Akademii Teatralnej

Kamila Straszyńska – absolwentka Ogniska Teatralnego „U Machulskich”, obecnie studentka WOT-u warszawskiej Akademii Teatralnej