piątek, 28 listopada 2014

Kamila Straszyńska - i o sławie słów parę

            Mówi się, że autorytety to gatunek wymarły. Łatwo tak mówić jeśli w ogóle przestało się ich szukać. Na pierwszy rzut oka nasza pozycja może się wydawać stracona - osaczeni przez marne talenty w mediach, albo ludzi, którzy są znani z tego, że są znani, poddajemy się dekadenckim hasłom o śmierci ideałów. Do czasu. Zdarza się, że odkryjemy w swoim świecie jednostkę wybitną, która krąży po tej samej orbicie zainteresowań i co więcej, ma ogromne doświadczenie, którym może się podzielić. Tym, którzy mają więcej szczęścia, taki autorytet objawia się w bezpośrednim kontakcie i w rozmowach czy nauczaniu przekazuje życiową mądrość. A dla tych, którzy takiej możliwości nie posiądą - nic straconego! Są przecież książki.
            Dla mnie jednym z takich autorytetowych objawień okazał się Jerzy Radziwiłowicz. Przy okazji pisania pracy olimpijskiej w liceum zagłębiłam się nieco w jego życie i twórczość- stał się najpierw obiektem analiz aktorskich, a z czasem guru stylu i klasy. Niepohamowana była moja dziewczyńska radość, gdy nadarzyła się okazja, żeby z Panem Radziwiłowiczem zamienić kilka zdań. Niestety nie mam aż tyle szczęścia, by każdemu z moich autorytetów chciało się ze mną rozmawiać tyle czasu, ile mi by się chciało - jednak pocieszenie znalazłam właśnie w książce. "Wszystko jest lekko dziwne" to wywiad - rzeka z Jerzym Radziwiłowiczem przeprowadzony przez Łukasza Maciejewskiego w 2012 roku. Co prawda czytanie na pewno nie daje tyle emocji, co spotkanie twarzą w twarz, ale przynajmniej to czytelnik dyktuje warunki. I tak widywałam się z Panem Radziwiłowiczem w metrze, w przerwie między wykładami, w drodze do domu, w poczekalni u lekarza. On sam mówi, że każdy dzień jest pełen takich momentów, które zazwyczaj są pustym czekaniem, a można je przecież zapełnić ciekawą lekturą. Opowiada historie prywatne i zawodowe, jednak w żadnym wypadku nie popada w popularny dziś ekshibicjonizm. To zapis takiej rozmowy, jaką chyba każdy chciałby przeprowadzić, nawet jeśli nie ma zapędów dziennikarskich. Szczególnie, że rozmówca znany jest z niechęci do udzielania wywiadów. Lektura tej książki to nie tylko przyjemność z poznawania ciekawego człowieka, ale także (a może przede wszystkim) skarbnica wiedzy, której w naukowych opracowaniach nie sposób znaleźć. W końcu wiele się można nauczyć od mistrza, będąc choćby niemym świadkiem jego słów. Mądrość i dystans, płynące z doświadczenia, to wartości uniwersalne, nie dotyczące jedynie artystów (ale dla nich prawdopodobnie szczególnie przydatne). Właśnie o pewnym dystansie do zjawiska sławy, ale i do samego siebie opowiada Jerzy Radziwiłowicz - to kwintesencja samego stylu podejścia do popularności wynikającej z zawodu aktora, ale i do samego zawodu. Gdyby przyłożyć kalkę tej klasy do ludzi, którzy szczególnie upodobali sobie być na świeczniku, prawdopodobnie wypadliby blado. Na szczęście ci, o których możemy przeczytać we wspomnieniach Radziwiłowicza, będącego najwyższej klasy artystą, to plejada największych polskich nazwisk związanych z teatrem i filmem - Wajda, Jarocki, Grzegorzewski, Kieślowski, etc. A dowcipne ciekawostki z planu to wisienka na torcie.
            Zatem po tych paru spotkaniach z Panem Radziwiłowiczem stało się rzeczy kilka: po pierwsze, moja lista filmów do obejrzenia wydłużyła się o sporo pozycji, o których nawet wcześniej nie pomyślałam. Po drugie, mój ogląd na działalność twórców, których znałam przed lekturą, zmienił się, bo mogłam spojrzeć na nią nie tylko z perspektywy widza, ale od wewnątrz - dzięki temu odkryłam ukryte dla mnie wcześniej sensy, wartości. I po trzecie, być może najważniejsze: wzmocniłam swoje przekonanie o mocy istniejących (mimo pogłoskom o ich śmierci) autorytetów, w postaci ludzi doświadczonych, ciekawych, nietuzinkowych i o otwartych umysłach. Co więcej jesteśmy w stanie ich znaleźć blisko nas - niekoniecznie na drugim końcu świata w innej epoce. Wbrew pozorom pojawiają się w tej samej czasoprzestrzeni co my. Pan Radziwiłowicz jest jednym z nich, a i szczęśliwie jest ich znacznie więcej (nie chodzi także wyłącznie o artystów). Jestem przekonana, że to właśnie z nich należy czerpać przykład, za ich śladem podążać - nie w osiąganiu kariery, ale w podejściu do niej, a czasami nawet do całego życia.
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz