niedziela, 6 marca 2016

Kamila Straszyńska - Marcello w autobusie, czyli inny punkt wyjścia



Piazza Santo Stefano

Proszę włączyć wyobraźnię, bo to co zaraz opiszę może nam się nie zmieścić w głowie. Oto co widzę codziennie. Plac przy uniwerku, piazza Verdi, wypełniony studentami pijącymi kawę i palącymi papierosy w przerwie między wykładami. Na północnej ścianie tego placu znajduje się Teatro Comunale, czyli bolońska opera. Na chodniku przed wejściem do opery przez 24 godziny na dobę koczują ... menele, beje, bezdomni -  wszyscy w asyście co najmniej jednego psa. Tenże pies korzysta z chodnika przed wejściem do opery jak ze swojej prywatnej toalety. Psów i państwa meneli jest tam naprawdę dużo. Tymczasem z głośników operowych zamieszczonych u szczytu filarów dobiega przez cały dzień muzyka klasyczna. Bezdomni plus sikające psy plus studenci w wieńcach laurowych plus Beethoven. Równa się Italia.  

Ten dziwaczny stosunek do sztuki z początku mnie bulwersował. Jakim prawem oni nie celebrują przechodzenia koło średniowiecznych malowideł na ścianach, gdy idą przez Via Zamboni?! Jak mogą kruszyć kanapkami na renesansowe podłogi?! Dlaczego nie stoją z otwartymi gębami w zachwycie nad architekturą, rzeźbą, malarstwem, którego mają tutaj wokół siebie na pęczki i mogą obcować z nim codziennie?! Odpowiedź jest aż nazbyt oczywista - właśnie dlatego, że obcują z nim codziennie! Kiedy i ja zaczęłam opierać się o ściany, na których 10 centymetrów od moich pleców zaczyna się fresk z XV wieku, przestałam się bulwersować. Zaczęłam przyglądać się konsekwencjom.

Przede wszystkim w mojej głowie pojawia się pytanie czy moje wewnętrzne napady oburzenia nie były całkowicie bezpodstawne? Może właśnie stosunek do sztuki w Polsce jest nieadekwatny? Może właśnie czcząc zanadto każde dzieło sztuki odsuwamy się coraz dalej od otaczania się jej prawdziwym pięknem? Czy sztuka nie powinna być elementem życia codziennego? Przecież stała obecność nie umniejsza rangi. We Włoszech po prostu nie ma ludzi, którzy nie obcują ze sztuką. W Polsce jest ich... sporo. (Posługuję się eufemizmem tylko by nie popaść w czarną rozpacz). A przecież kultura nie jest wynalazkiem dla elit. Jest jednym z podstawowych elementów codzienności - wychodzi od niej i wraca do niej. Jak zamknięte koło.

Można by powiedzieć, że ostatecznie ten problem nie ma żadnego znaczenia, bo nie przynosi żadnych poważniejszych konsekwencji. Kto chce interesować się kulturą i sztuką, może to sobie wybrać, jak inny wybiera politykę czy informatykę. Jedni drugim nie wchodzą w drogę. Takie zazwyczaj myślenie mają ci, co zamknęli się w swojej branży i rzeczywiście nikomu nie wychodzą już naprzeciw.  Ale dla kogoś, kto posiada choć odrobinę wrażliwości na świat, to nie jest już takie proste. Naprawdę inaczej reaguje się na świat, w którym w autobusie wpadasz na faceta, który wygląda jak Marcello Mastroianni. Nie ze względu na urodę, tylko na dbałość o estetykę - jak jest ubrany, jak uczesany, jaki nosi kapelusz lub ciemne okulary.  Dla Włochów estetyka jest tak oczywista, jak dla nas odpowiedź na pytanie: ze mną się nie napijesz? Jasne, nie wszyscy są wzięci z filmów Felliniego, zwłaszcza ci, co siedzą na piazza Verdi i via del Guasto, gdzie z kolei koczują złodzieje rowerów. Ale spędzanie każdej minuty w otoczeniu piękna, sprawia, że potem sami produkujemy piękno. Oni chodzą po pięknie, opierają się o nie, kruszą na nie. Ale co ważniejsze - w nim wyrastają. Sztuka jest tu naturalną, nie wydumaną podstawą. Jest punktem wyjścia. Jaki jest nasz?








Piazza Verdi
 "Naród bez teatru, to martwy naród" 

1 komentarz: