Od
początku XX wieku w teatrze zaczęła zmieniać się rola słowa. Artystyczne
poszukiwania wiodły aktorów, reżyserów i teoretyków (nieraz wszystko w jednym)
coraz dalej od klasycznej koncepcji przedstawienia teatralnego, poszerzając
pole możliwości aż po negację wszystkich dotychczasowych zasad. I tak słowu
mówionemu i pisanemu dostało się chyba najmocniej. Czy słusznie - nie będę
oceniać. Nie podlega jednak wątpliwości, że słowo ma wielką moc. Na stronach
książek czy na deskach teatru - pobudza wyobraźnię. Słowo w ustach aktora ma
siłę. A w ustach aktora wybitnego ... jest magiczne.
Magia
jest tutaj jak najbardziej na miejscu, bo nie da się inaczej wytłumaczyć pewnych
zjawisk w sferze teatralnej. Zjawisk takich jak wieczór poezji neapolitańskiej
deklamowanej przez Toniego Servillo. Wyobraźmy sobie klasyczny teatr ze sceną
all'italiana. Na środku czarnego podestu stoi pojedyncze drewniane krzesło, a
obok pusty pulpit. Zapalają się reflektory, na scenę wychodzi maestro. Starszy,
niepozorny pan (choć kto widział Grande Bellezza, to wie, że nie taki znowu
niepozorny). Opierając się prawą ręka o pulpit, kłania się publiczności. Brawa.
Jesteśmy na koncercie słowa. Maestro staje za pulpitem i zaczyna czytać. A ja
... absolutnie nic nie rozumiem, ponieważ mówi bardzo szybko w pokręconym
neapolitańskim dialekcie. Wysilam wszystkie swoje komórki mózgowe, ale na
koniec stać mnie tylko na wymianę zrezygnowanych spojrzeń z francuską
przyjaciółką. Myślę, cholera, ale się wpakowałam. Podejmuję jednak jeszcze
jedną próbę. I wtedy w teatrze pojawia się magia.
Toni
Servillo zaczyna mówić nie do mojego mózgu, tylko do mojej...Nie wiem do czego.
Duszy? Serca? Wrażliwości? Zanurzam się po czubek głowy w jego opowieści i choć
naprawdę nie rozumiem, kto jest kim i o czym dokładnie mowa, to czuję to
wszystko, co chce przekazać maestro. Widzę ten Neapol ukryty pod warstwą,
zdawałoby się nieistotnych, słów. Widzę autora, który stoi w południowym słońcu
i obserwuje swoich rodaków w trakcie typowej kłótni na targu. Widzę starsze
kobiety, które licytują się przed świętymi wizerunkami, która bardziej
zasługuje na bożą łaskę. Widzę to w słowach i głosie Toniego Servillo. I tak
jak na początku mój mózg parował od wysiłku intelektualnego, tak po jakimś
czasie zaczynam odbierać doświadczenie teatralne zupełnie innymi receptorami.
Zatem
czy słowo w teatrze jest ważne? Nie tak powinno się podchodzić do tej kwestii,
nie tak powinno być zadane pytanie. Co postrzegamy w teatrze, po co do niego
przychodzimy? Zobaczyć znane twarze? Obejrzeć mniej lub bardziej interesującą
historię z życia fikcyjnych ludzi? Zachwycać się wybujałym pięknem scenografii
lub doceniać jej prostą acz genialną koncepcję? Nie. Do teatru przychodzimy
przeżyć coś więcej niż jest nam w stanie zaproponować codzienność. Spojrzeć na
rzeczywistość przez pryzmat całej wrażliwości, która nie znajduje zastosowania
pragmatycznym, nowoczesnym życiu. Bo przecież co było zachwycającego w starszym
panu, który czytał poezję? Uczucie porozumiewania się mową w języku innej
miłości, która wychodzi daleko poza zakres neapolitańskiego dialektu.
I
takich uczuć życzę na MIĘDZYNARODOWY DZIEŃ TEATRU.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz