niedziela, 16 października 2016

Kamila Straszyńska - Nikt tak pięknie nie mówił o...



Jesteśmy zaatakowani z bliskiej odległości. Wpatrujemy się w oczy, serca, dusze, pory skóry
i zmarszczki.  Bliskość nigdy nie zostawia nas obojętnych. Zaatakowani wchłaniamy w siebie ogromne pokłady emocji postaci na ekranie i przeżywamy swoje własne historie pod opowiadaną fabułą. Tak prowadzi nas Xavier Dolan przez swoją opowieść, zapewniając nas uspokajająco,
że To tylko koniec świata.
Główny bohater powraca do rodzinnego domu po 12 latach nieobecności. Są setki powodów,
dla których dom się opuszcza i równie dużo, dla których się powraca. Ta sytuacja jest jednak ekstremalna:  niecodziennie ma się do przekazania najbliższym zapowiedź swojego rychłego końca. Delikatnie zarysowując niezwykle wysoką stawkę Dolan chwyta nas za gardło na kilka godzin
i w niezmiennym napięciu opowiada coś znacznie więcej niż można by się spodziewać po rodzinnym dramacie. Ta podróż do domu to podróż w przeszłość. Trudna i wycieńczająca. Co więcej nie dająca nadziei.
Przychodzą chwile, gdy człowiek staje przed ścianą i szukając w niej przejścia, by móc iść dalej, chce zacząć drogę od początku. Potrzebuje wrócić do punktu wyjścia, znaleźć swoja stałą bezpieczną przystań. Poczuć się gdzieś w domu i odpocząć. Ta potrzeba jest tym silniejsza, im dalej człowiek wypłynął. Tylko, że do pewnych portów, raz je opuściwszy, nigdy nie można już zawinąć.
Kto odważył się wyruszyć, jest skazany na tułaczkę.

Rodzina to nie raz zrobione zdjęcie kilku osób, nie można do niej sięgnąć w wolnej chwili i znów być dzieckiem. Nieważne jak mocno by się tego pragnęło. Jak bardzo by się za tym nie tęskniło. Czas zmienia wszystko. A to, co minęło, zdaje się być zamknięte w idealnej piękności pudełkach 
ze strzępkami wspomnień - obrazami, wrażeniami, zapachami. I pozostaje nieuchwytne. Zatem nic dziwnego, że podróże w przeszłość są tak męczące - są w końcu mierzeniem się z teraźniejszością.
Z rzeczywistością do jakiej sami doprowadziliśmy.

U Dolana jest cały ten sentyment i ból, który sentymenty zwykły prowokować. Jest wielka miłość
i nieumiejętność poradzenia sobie z nią. Bo czym jest matczyna albo braterska miłość - jak wypada
ją okazać, a jak się ją rzeczywiście okazuje? Czy może zniknąć przez lata? I wreszcie pytanie: gdzie jest nasz dom? Dolan buduje go w niewidzialnej sferze między ludźmi: w ich oddechach, dotyku
 i spojrzeniach. W ich bólu i przywiązaniu. Atmosfera jest tak gęsta, że można ją pokroić tym samym nożem, co ciasto na cześć wizyty tak niespodziewanego gościa jak rodzony syn i brat.  Tylko czy
w tym zaduchu można wziąć jeszcze ożywczy głęboki oddech czy raczej zadusić się na dobre... ?


Scenariusz To tylko koniec świata powstał na podstawie sztuki teatralnej Jean-Luc'a Legarce'a.


wtorek, 11 października 2016

Anna Kozłowska – Podróż z Wajdą


Wychowałam się na filmach Andrzeja Wajdy. Poprzez filmy uczył mnie wielu ważnych rzeczy. Polskości i patriotyzmu. Mądrego patriotyzmu z wszelkimi wątpliwościami. Rozumienia Historii, a raczej jej miażdżącego wpływu na ludzkie losy. Mówienia o sprawach istotnych. Borykania się z pamięcią. Osobistą i narodową. Przyglądania się człowiekowi w sytuacji osaczenia, stłamszenia, upokorzenia, bo to właśnie w tych ekstremalnych sytuacjach ujawnia się prawdziwy kręgosłup moralny. Uczył odwagi. Również tej artystycznej. Mocnej pointy – i sceny i filmu. Kompozycji obrazu. Twórczego korzystania z arcydzieł malarstwa. Współczesnego czytania literatury. Wrażliwego obrazowania literatury. Oraz tego, że sztuka wynika z nieokiełznanej wyobraźni artysty.
Że jest wybitnym reżyserem wiedziałam od zawsze, bo tak mówiło się w moim rodzinnym domu. Nie wiem, który film i kiedy zobaczyłam jako pierwszy. Ale doskonale pamiętam, który i kiedy obejrzałam z pełną świadomością. W czasach, gdy chodziłam do Ogniska wspólnie z dwójką przyjaciół zobaczyliśmy „Kanał”. To był strzał i w serce i w mózg i we wszystkie zmysły. W 95 minut stałam się wypełnioną heroizmem Polką okrutnie zgwałconą przez Historię. I gotową stanąć do walki o ideały, nawet z tą okrutną wiedzą jak marnie kończą ideowcy.  
„Popiół i diament” odkrył świat metafory filmowego obrazu. Metafor wstrząsających, gęstych od znaczeń, poruszających jak choćby ta z płonącymi kieliszkami. Lub ta gdy w „Kronice wypadków miłosnych” starszy już Tadeusz Konwicki idzie przez las swojej młodości. 
„Niewinni czarodzieje” to gra pudełkiem zapałek (wszyscy zafascynowani filmem osiągnęliśmy wówczas mistrzostwo w podrzutach) oraz portrety trzech kobiety rozpaczliwie walczących o uwagę mężczyzny. Potem „Polowanie na muchy”, czyli wielkie okulary Małgorzaty Braunek, szybki kurs niezależności i pokaz życiowego miotania się. Ekstatyczne „Wesele”, brawurowa „Ziemia obiecana”, moralny niepokój „Bez znieczulenia”, iskrzący pomysłami „Piłat i inni”. I formujący „Człowiek z marmuru”, bo któż by nie chciał być jak Agnieszka w wykonaniu Krystyny Jandy i z taką zaciętością walczyć i przeciwstawiać się głupiej i ograniczonej władzy. I jeszcze inny aspekt kobiecości, ten w „Pannach z Wilka”, gdzie znakomite aktorki jednym spojrzeniem wygrywają monologi o przegranym życiu. Po obejrzeniu „Krajobrazu po bitwie” zrozumiałam czym jest emocjonalnie spustoszenie ludzi zakażonych wojną. „Korczak” pokazał, by biografii ludzi niezwykłych nie kręcić „na kolanach”. I jeszcze malarski „Pan Tadeusz”, gorączkowy „Człowiek z żelaza” i do bólu polski „Wałęsa”. I wreszcie jeden z najmocniejszych „Wszystko na sprzedaż”, film, który postawił artystom lustro, by musieli się w nim przejrzeć. Z porywającą rolą Elżbiety Czyżewskiej – „niech mnie wszyscy kochają”: https://www.youtube.com/watch?v=up3zBlcuER8
Obejrzałam wszystkie filmy Wajdy, wiele z nich mam w krwiobiegu. I choć nie wszystkie okazały się najważniejsze, to wszystkie stały się częścią mojego życiorysu. I każdy był ważnym spotkaniem (skoro do dziś mogę odtworzyć okoliczności gdzie/kiedy/z kim).
Ostatnie odbyło się 22 września na festiwalu filmowym w Gdyni na specjalnym pokazie „Powidoków”. 90-letni Mistrz z uśmiechem na ustach zapowiadał kolejne filmy. A tymczasem pokazał poruszającą opowieść o artyście degradowanym przez karłowatą władzę. Z genialną metaforą gdy Bogusław Linda jako Władysław Strzemiński walczy o oddech wśród lawiny manekinów. I wyciągnięty palec kiwającej się ręki manekina. Jak wahadło zegara. Ten obraz zostanie jako ostatni.

Taka była moja podróż z Wajdą. Tym, którzy powoli wchodzą w dorosłe życie życzę aby odbyli swoją własną drogę z Jego filmami. Lub, żeby znaleźli takiego reżysera, któremu będą zawdzięczać tak wiele, jak ja Andrzejowi Wajdzie.