Wychowałam się na filmach Andrzeja Wajdy. Poprzez
filmy uczył mnie wielu ważnych rzeczy. Polskości i patriotyzmu. Mądrego
patriotyzmu z wszelkimi wątpliwościami. Rozumienia Historii, a raczej jej miażdżącego
wpływu na ludzkie losy. Mówienia o sprawach istotnych. Borykania się z
pamięcią. Osobistą i narodową. Przyglądania się człowiekowi w sytuacji
osaczenia, stłamszenia, upokorzenia, bo to właśnie w tych ekstremalnych
sytuacjach ujawnia się prawdziwy kręgosłup moralny. Uczył odwagi. Również tej
artystycznej. Mocnej pointy – i sceny i filmu. Kompozycji obrazu. Twórczego korzystania
z arcydzieł malarstwa. Współczesnego czytania literatury. Wrażliwego
obrazowania literatury. Oraz tego, że sztuka wynika z nieokiełznanej wyobraźni
artysty.
Że jest wybitnym reżyserem wiedziałam od zawsze, bo tak
mówiło się w moim rodzinnym domu. Nie wiem, który film i kiedy zobaczyłam jako
pierwszy. Ale doskonale pamiętam, który i kiedy obejrzałam z pełną
świadomością. W czasach, gdy chodziłam do Ogniska wspólnie z dwójką przyjaciół zobaczyliśmy
„Kanał”. To był strzał i w serce i w mózg i we wszystkie zmysły. W 95 minut
stałam się wypełnioną heroizmem Polką okrutnie zgwałconą przez Historię. I
gotową stanąć do walki o ideały, nawet z tą okrutną wiedzą jak marnie kończą
ideowcy.
„Popiół i diament” odkrył świat metafory filmowego
obrazu. Metafor wstrząsających, gęstych od znaczeń, poruszających jak choćby ta
z płonącymi kieliszkami. Lub ta gdy w „Kronice wypadków miłosnych” starszy już Tadeusz
Konwicki idzie przez las swojej młodości.
„Niewinni czarodzieje” to gra
pudełkiem zapałek (wszyscy zafascynowani filmem osiągnęliśmy wówczas mistrzostwo
w podrzutach) oraz portrety trzech kobiety rozpaczliwie walczących o uwagę
mężczyzny. Potem „Polowanie na muchy”, czyli wielkie okulary Małgorzaty
Braunek, szybki kurs niezależności i pokaz życiowego miotania się. Ekstatyczne „Wesele”,
brawurowa „Ziemia obiecana”, moralny niepokój „Bez znieczulenia”, iskrzący
pomysłami „Piłat i inni”. I formujący „Człowiek z marmuru”, bo któż by nie
chciał być jak Agnieszka w wykonaniu Krystyny Jandy i z taką zaciętością
walczyć i przeciwstawiać się głupiej i ograniczonej władzy. I jeszcze inny
aspekt kobiecości, ten w „Pannach z Wilka”, gdzie znakomite aktorki jednym spojrzeniem
wygrywają monologi o przegranym życiu. Po obejrzeniu „Krajobrazu po bitwie” zrozumiałam
czym jest emocjonalnie spustoszenie ludzi zakażonych wojną. „Korczak” pokazał,
by biografii ludzi niezwykłych nie kręcić „na kolanach”. I jeszcze malarski „Pan
Tadeusz”, gorączkowy „Człowiek z żelaza” i do bólu polski „Wałęsa”. I wreszcie
jeden z najmocniejszych „Wszystko na sprzedaż”, film, który postawił artystom
lustro, by musieli się w nim przejrzeć. Z porywającą rolą Elżbiety Czyżewskiej –
„niech mnie wszyscy kochają”: https://www.youtube.com/watch?v=up3zBlcuER8
Obejrzałam wszystkie filmy Wajdy, wiele z nich mam w
krwiobiegu. I choć nie wszystkie okazały się najważniejsze, to wszystkie stały
się częścią mojego życiorysu. I każdy był ważnym spotkaniem (skoro do dziś mogę
odtworzyć okoliczności gdzie/kiedy/z kim).
Ostatnie odbyło się 22 września na festiwalu filmowym
w Gdyni na specjalnym pokazie „Powidoków”. 90-letni Mistrz z uśmiechem na
ustach zapowiadał kolejne filmy. A tymczasem pokazał poruszającą opowieść o
artyście degradowanym przez karłowatą władzę. Z genialną metaforą gdy Bogusław
Linda jako Władysław Strzemiński walczy o oddech wśród lawiny manekinów. I wyciągnięty
palec kiwającej się ręki manekina. Jak wahadło zegara. Ten obraz zostanie jako
ostatni.
Taka była moja podróż z Wajdą. Tym, którzy powoli wchodzą
w dorosłe życie życzę aby odbyli swoją własną drogę z Jego filmami. Lub, żeby
znaleźli takiego reżysera, któremu będą zawdzięczać tak wiele, jak ja
Andrzejowi Wajdzie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz