wtorek, 11 października 2016

Anna Kozłowska – Podróż z Wajdą


Wychowałam się na filmach Andrzeja Wajdy. Poprzez filmy uczył mnie wielu ważnych rzeczy. Polskości i patriotyzmu. Mądrego patriotyzmu z wszelkimi wątpliwościami. Rozumienia Historii, a raczej jej miażdżącego wpływu na ludzkie losy. Mówienia o sprawach istotnych. Borykania się z pamięcią. Osobistą i narodową. Przyglądania się człowiekowi w sytuacji osaczenia, stłamszenia, upokorzenia, bo to właśnie w tych ekstremalnych sytuacjach ujawnia się prawdziwy kręgosłup moralny. Uczył odwagi. Również tej artystycznej. Mocnej pointy – i sceny i filmu. Kompozycji obrazu. Twórczego korzystania z arcydzieł malarstwa. Współczesnego czytania literatury. Wrażliwego obrazowania literatury. Oraz tego, że sztuka wynika z nieokiełznanej wyobraźni artysty.
Że jest wybitnym reżyserem wiedziałam od zawsze, bo tak mówiło się w moim rodzinnym domu. Nie wiem, który film i kiedy zobaczyłam jako pierwszy. Ale doskonale pamiętam, który i kiedy obejrzałam z pełną świadomością. W czasach, gdy chodziłam do Ogniska wspólnie z dwójką przyjaciół zobaczyliśmy „Kanał”. To był strzał i w serce i w mózg i we wszystkie zmysły. W 95 minut stałam się wypełnioną heroizmem Polką okrutnie zgwałconą przez Historię. I gotową stanąć do walki o ideały, nawet z tą okrutną wiedzą jak marnie kończą ideowcy.  
„Popiół i diament” odkrył świat metafory filmowego obrazu. Metafor wstrząsających, gęstych od znaczeń, poruszających jak choćby ta z płonącymi kieliszkami. Lub ta gdy w „Kronice wypadków miłosnych” starszy już Tadeusz Konwicki idzie przez las swojej młodości. 
„Niewinni czarodzieje” to gra pudełkiem zapałek (wszyscy zafascynowani filmem osiągnęliśmy wówczas mistrzostwo w podrzutach) oraz portrety trzech kobiety rozpaczliwie walczących o uwagę mężczyzny. Potem „Polowanie na muchy”, czyli wielkie okulary Małgorzaty Braunek, szybki kurs niezależności i pokaz życiowego miotania się. Ekstatyczne „Wesele”, brawurowa „Ziemia obiecana”, moralny niepokój „Bez znieczulenia”, iskrzący pomysłami „Piłat i inni”. I formujący „Człowiek z marmuru”, bo któż by nie chciał być jak Agnieszka w wykonaniu Krystyny Jandy i z taką zaciętością walczyć i przeciwstawiać się głupiej i ograniczonej władzy. I jeszcze inny aspekt kobiecości, ten w „Pannach z Wilka”, gdzie znakomite aktorki jednym spojrzeniem wygrywają monologi o przegranym życiu. Po obejrzeniu „Krajobrazu po bitwie” zrozumiałam czym jest emocjonalnie spustoszenie ludzi zakażonych wojną. „Korczak” pokazał, by biografii ludzi niezwykłych nie kręcić „na kolanach”. I jeszcze malarski „Pan Tadeusz”, gorączkowy „Człowiek z żelaza” i do bólu polski „Wałęsa”. I wreszcie jeden z najmocniejszych „Wszystko na sprzedaż”, film, który postawił artystom lustro, by musieli się w nim przejrzeć. Z porywającą rolą Elżbiety Czyżewskiej – „niech mnie wszyscy kochają”: https://www.youtube.com/watch?v=up3zBlcuER8
Obejrzałam wszystkie filmy Wajdy, wiele z nich mam w krwiobiegu. I choć nie wszystkie okazały się najważniejsze, to wszystkie stały się częścią mojego życiorysu. I każdy był ważnym spotkaniem (skoro do dziś mogę odtworzyć okoliczności gdzie/kiedy/z kim).
Ostatnie odbyło się 22 września na festiwalu filmowym w Gdyni na specjalnym pokazie „Powidoków”. 90-letni Mistrz z uśmiechem na ustach zapowiadał kolejne filmy. A tymczasem pokazał poruszającą opowieść o artyście degradowanym przez karłowatą władzę. Z genialną metaforą gdy Bogusław Linda jako Władysław Strzemiński walczy o oddech wśród lawiny manekinów. I wyciągnięty palec kiwającej się ręki manekina. Jak wahadło zegara. Ten obraz zostanie jako ostatni.

Taka była moja podróż z Wajdą. Tym, którzy powoli wchodzą w dorosłe życie życzę aby odbyli swoją własną drogę z Jego filmami. Lub, żeby znaleźli takiego reżysera, któremu będą zawdzięczać tak wiele, jak ja Andrzejowi Wajdzie.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz