czwartek, 2 listopada 2017

Kamila Straszyńska - Jedno zdanie Julii Hartwig



Nieustannie towarzyszy mi nieodparte wrażenie przetłaczającego ogromu świata. Nie chodzi tylko o to, że poranna kawa stoi nieskończenie daleko od łóżka, chociaż czasami jest to dojmujące przeżycie. 
Odczuwanie ogromu najdosadniej czuje się odkrywając coś nowego, jednocześnie pojmując, że ta egzotyczna nowość była cały czas o krok od nas. Nie trzeba wyruszać na Bali albo do Stanów żeby znaleźć coś zachwycającego, czego jeszcze nie widzieliśmy. Trwamy w przekonaniu, że tu gdzie jesteśmy, nic nas nie zaskoczy, aż tu nagle... To powoduje, że nasze cztery ściany, które wydawały się polem o szerokich horyzontach, okazują się klaustrofobicznie ciasne. 

Takim spotkaniem okazało się przypadkowe 5 minut z tomikiem Julii Hartwig. Jakby znienacka wpadły mi w ręce jej wiersze i od razu wywiązała się miedzy nami intrygująca rozmowa. To znaczy między jej słowami a moim nastrojem, jej myślami a moim spojrzeniem. W ciągu kilku chwil stała się kimś dla mnie bliskim. Tak jakbym spotkała  kogoś z kim od razu ma się chemię, wspólną energię.

Julia Hartwig w jednym zdaniu potrafi zawrzeć esencję sprawy. Jakby lekko dotykała piórkiem różnych rzeczy i jednym ruchem wydobywała z nich poezję. Bez zbędnej egzaltacji mówi o pięknie i okrucieństwie świata. Miękka kreską rysuje ostre kontrasty. Odwołuje się do wielkiej historii, potwornych losów, cierpienia i śmierci. Za moment zachwyca się cieniem, szumem rzeki, światłem poranka. W krótkich, zwięzłych zdaniach daje nam obraz rozległych pejzaży stanów duszy i prawdziwych krajobrazów. Afirmacja życia jaka bije z tych złapanych w locie chwil jest zaraźliwa. Przechodzi na czytelnika. I od momentu dotknięcia do poezji Julii Hartwig zaczyna się rozumieć coś co może wydawać się oczywiste, ale bynajmniej takim nie jest. Poetka odsłania przed nami prawdę o kondycji ludzkiej i charakterze wszystkich wydarzeń w naszym życiu. Cokolwiek się dzieje, jest tylko malutką chwilką całej, wielkiej rzeczywistości. Nie pojmujemy naszego doświadczenia w całości, obejmujemy tylko małe fragmenty. Składamy w sobie powieść o naszym rozumieniu otoczenia z takich małych zdań. A w każdym z nich jest cały kosmos, którego nie możemy zrozumieć, ale możemy go czuć. I tak działa poezja. Jedność w wielości i wielość w jedności.

Ileż razy widzieliśmy cudowne odbicie światła w wodzie, słyszeliśmy spokojny szum lasu albo dostrzegaliśmy w oczach drugiego człowieka jakąś ukryta prawdę o nim? Czy umieliśmy to wyrazić, nadać temu nazwę? Gdy brakuje słów, zaczynamy ich nieznośnie nadużywać. Julia Hartwig tego nie czyni. Nie wysila się na wykoncypowane formuły. Po prostu wychwytuje i zapisuje. W tych przebłyskach lśni to, co nazywamy pięknem. Niezależnie czy są to przebłyski znad potoku czy wojennych traum. Poetka wbija w nas malutkie szpilki -ledwo czujemy ukłucie a potem nagle spływa na nas silna emocja, którą szpilka była nasączona. 

Niewielu jest takich ludzi. Umiejętność ujęcia esencji, dokonania odkrycia w trzech słowach uważana jest za bezpośrednie ujawnienie się geniuszu. I dla mnie nastąpiło objawienie po trzech słowach, które mnie trafiły. Julia Hartwig zawsze była obecna w mojej orbicie, ale nigdy zbyt intensywnie. Teraz wydobyłam ją na powierzchnię  i postanowiłam pozostać z nią w jej świecie, gdzie małe rzeczy wystarczają by doświadczać kosmosu. 


środa, 1 listopada 2017

Anna Kozłowska - Porozmawiajmy o umieraniu

John Everett Millais - "Ofelia", 1851-52



 „Śmierć jest czymś naturalnym, bezsprzecznym i nieuniknionym. Tak naprawdę jednak zwykliśmy się zachowywać w taki sposób, jak gdyby było inaczej. Bezsprzecznie przejawialiśmy tendencję do tego, by usuwać śmierć z pola widzenia, eliminować ją z życia. Próbowaliśmy zabić śmierć milczeniem.” Od czasu gdy powyższe słowa napisał Zygmunt Freud nic się nie zmieniło. Unikamy tematu. Nawet skonfrontowani z odchodzeniem najbliższych. Zwłaszcza 1 listopada na cmentarzach, gdzie bywamy z wizytą u zmarłych. Współczesny grobing niezbyt wiele ma wspólnego z zadumą nad śmiercią. Zasłyszane dialogi dotyczą problematyki: ile czasu w korkach, gdzie udało się zaparkować, po ile znicze, ładne te chryzantemy, ale przepłacone, bo tuż za rogiem można taniej…o mieszkańcach grobów rzadko kto się zająknie, a o samej śmierci martwa cisza. A gdyby tak porozmawiać o umieraniu? Ale jak? Poniżej 12 przykładów z tysięcy możliwych:




emocjonalnie

Éric-Emmanuel Schmitt - Oskar i pani Róża”
Światowy hit o oswajaniu śmierci. 10 dni i każdy jest jak 10 lat przyszłego życia małego chłopca. Życia, którego dodajmy nie będzie miał. Ta książka jest jak szantaż emocjonalny, spróbujcie się nie wzruszyć!



desperacko

 „21 gramów”, reż. Alejandro Gonzales Innaritu
21 gramów to różnica pomiędzy właściwym ciężarem ciała człowieka za życia i tuż po śmierci. Tyle waży ludzka dusza? Jeden z bohaterów przyrównuje to do batonika lub garści cukierków. Ale może to jednak najistotniejsze co mamy?


erudycyjnie

Julian Barnes – „Nie ma się czego bać”
Mistrzowsko o odchodzeniu najbliższych, ale także o tym, jak umierali wielcy tego świata. Maestria frazy i skojarzeń, błyskotliwe i lekkie pióro oraz cudowna ironia. Nie ma się czego bać, bo „śmierć jest słodka, uwalnia nas od strachu przed śmiercią".





precyzyjnie

„Samotny mężczyzna”, reż. Tom Ford
Film o sile miłości, która nie pozwala żyć bez tej drugiej osoby. Decyzja o końcu została już podjęta, trzeba tylko wszystko szczegółowo przygotować. W zachwycających przestrzeniach i kostiumach z pięknego świata Toma Forda oraz z adekwatną muzyką Abla Korzeniowskiego. Ważny jest każdy kadr, każdy gest, spojrzenie, światło, przedmiot. Wyestetyzowana precyzja pożegnania.



inteligencko

„Inwazja barbarzyńców”, reż. Denys Arcand

Galeria barwnych charakterów zebrana wokół umierającego 50-letniego profesora by pożegnać przyjaciela, intelektualistę i uroczego hedonistę. Błyskotliwe i sarkastyczne dialogi, zabawne sytuacje, rozliczenie z ideałami młodości. I wybór momentu odejścia. 


życiowo

„Czułe słówka”, reż. James L. Brooks
Emocjonalny roller coaster. Od skomplikowanych relacji rodzinnych, przez małżeńskie zdrady, frustracje, śmiech, rozpacz i zakochanie, po śmiertelną chorobę. I jeszcze szaleńcza jazda samochodem po falach oceanu. A jak to jest zagrane! Debra Winger, Shirley McLaine i Jack Nicholson.




hollywoodzko

„Joe Black”, reż. Martin Brest
Któż się oprze wizerunkowi tak pięknej śmierci, skoro jej ucieleśnieniem jest uroczy Brad Pitt w blasku fajerwerków…






badawczo

Mary Roach – Sztywniak. Osobliwe Życie Nieboszczyków
Z poczuciem humoru o życiu ludzkiego ciała w trakcie umierania i po śmierci. Fakty i ciekawostki. Osobliwe makabreski opisane w lekki, czasami dowcipny sposób. Jak niszczeją poszczególne organy? W jakich okolicznościach praktykują przyszli lekarze?  Ile żyje głowa po odcięciu od ciała? Czysta biologia.




dotkliwie

Agata Tuszyńska – „Ćwiczenia z utraty”
Niemal „na gorąco” pisany dziennik o współwalce ze śmiertelną chorobą. O miłości, przyjaźni, literaturze i sztuce. Plus pełen wachlarz silnych emocji. Nieuchronność śmierci i heroiczno-trywialna codzienność. Budujące i wzruszające.




malarsko

„Ogród rozkoszy ziemskich”, reż. Lech Majewski
W najpiękniejszej umieralni czyli w Wenecji z gęstym od niezwykłych obrazów dziełem Hieronima Boscha ”Ogród rozkoszy ziemskich” para kochanków tworzy swój krótkotrwały świat. Refleksyjne, malownicze. Sztuka i tworzenie są jak tlen.  




wyczekująco

„Melancholia”, reż. Lars von Trier
Opowieść o zbliżającym się końcu. Wydarzy się? Ale co dokładnie? Jak się przygotować? I jak tego oczekiwać? Depresyjnie? Rozpaczliwie? Z pewnością w oszałamiającej scenerii, więc warto oglądać na dużym ekranie.






średniowiecznie, czyli „memento mori”

„Siódma pieczęć”, reż. Ingmar Bergman

Przyjdzie. Niespodziewanie spodziewana. Zawsze można spróbować zagrać z nią w szachy…





ale skoro my mamy jeszcze czas, to warto z tego czasu skorzystać 


czwartek, 7 września 2017

Kamila Straszyńska - W roli głównej: kobieta


Paolo Virzi - La pazza gioia
Kim jest kobieta? Pytania o determinanty stawiamy sobie nie od dziś, szukamy priorytetów w biologii i kulturze, chcąc stworzyć pełen obraz płci pięknej. Ojej, czy nazwanie jej piękną nie przekracza już granic dobrego smaku? Czasem aż strach otworzyć usta by nie strzelić gafy-samobója. Z lekkim przekąsem komentuję wszelkie ekstremizmy, także ten feministyczny, bo do pewnych rzeczy należy podchodzić ze zdrowym dystansem.

Nie zmienia to faktu, że podejście do kobiecych ról społecznych i kulturalnych jest po prostu tragiczne. Tak, to prawda, że premierami kilku europejskich państw są kobiety. Że kobiety są prezesami wielkich korporacji, że pełnią odpowiedzialne funkcje na wysokich szczeblach. Sprawa toczy się na niższym poziomie, o znacznie szerszym horyzoncie. Kobieta w przestrzeni publicznej – na billboardach, w telewizji, w reklamach w gazecie, to zupełnie inna bajka, niż panie w garniturach. To, w jaki sposób kreuje się wizerunek płci, wciąż zdominowane jest przez nie tyle zmaskulinizowany, co po prostu idiotyczny punkt widzenia. Szokujące jest w mojej opinii promowanie kobiecego piękna, rozwieszając na budynkach reklamy z otyłymi babkami w lateksie, które nie wiem czy mają się wpisywać w nurt body positive czy mają kogoś upokorzyć za jego zgodą… Dlaczego kobieta, żeby była atrakcyjna ma być naga/ prawie naga/ w wersji seksi sado-maso?

Praca - manifest zespołu artystek Guerrilla Girls
Problem nie dotyczy tylko „użycia” kobiet, ale także artystycznej obecności ich samych. Nie chodzi wyłącznie o sztuki plastyczne, choć zbadano, że tylko 5% prac w muzeach sztuki współczesnej jest autorstwa artystek. Inne statystki podają zastraszające informacje dotyczące filmowych ról kobiecych – częstotliwości i charakteru pojawiania się na ekranie, oraz tematu rozmów. Nie jest moim celem mierzenie słupków, ale rzecz w tym, że kobieta w filmie oznacza zazwyczaj partnerkę dla głównego bohatera męskiego, której istnienie jest od niego uzależnione. Jedyne co ma do powiedzenia zazwyczaj dotyczy mężczyzny. Ileż razy możemy oglądać herosa i damę w opałach (w różnych wariantach)? Kolejny raz powtarza się dawny schemat opowieści i nie ma w tym nic złego. Warto jednak zauważyć, że to nie kwestia zmieniającego się światopoglądu, lecz samego świata.

Na szczęście temat nie dostarcza tylko pożywki do narzekania. Istnieje mnóstwo pięknych filmów o kobietach silnych, ale i delikatnych, odważnych, ale i niepewnych – zobrazowanych w pełnym wymiarze człowieczeństwa.



Pedro Almodovar - Julieta
Do wspaniałych artystów mówiących o kobiecej naturze należy bez zwątpienia Pedro Almodovar. Volver czy Julieta to naprawdę poruszające studia przede wszystkim o relacji matki i córki. Bez patosu i sztucznych wzruszeń opowiadają historie rozłąki, rozdzielenia jednej od drugiej. O silnej więzi, która może budować i może niszczyć. Kobiety Almodovara są delikatne, a mimo pozornej słabości nieraz okazują się potężne. Czy żeby być super-heroiną trzeba ćwiartować wrogów mieczem albo dusić lateksem? Można. Ale można też umieć przeżyć cierpienia, nie oddawać głowy pod ostrze, tylko za wszelką cenę żyć dalej.

Pedro Almodovar - Volver


W świetle dzisiejszej narracji na temat wartości poświęcenia, warto zobaczyć jego inne oblicze. Almodovar z całą swoją wrażliwością oddaje hołd kobiecej sile bez natrętnych haseł, wsiadania na traktory i rozpętywania wojen o organy wewnętrzne. Wizerunek kobiety z południa Europy wydaje się jednocześnie odwoływać do tradycyjnych cnót społecznych, jak i wychodzić naprzeciw wyzwaniom współczesności. Kwiaty we włosach nie przeszkadzają w podejmowaniu decyzji ostatecznych i dramatycznych. Tak zwanych męskich.







Choć nie ma wątpliwości, że Almodovar jest mistrzem, to w moim prywatnym rankingu najlepszych ról kobiecych, znajduje się odkrycie tego lata. Pazza gioia. Zwariować ze szczęścia. Film Paolo Virziego z zeszłego roku podbił moje serce swoją prostotą i niebanalnością historii. Dwie kobiety, które się zaprzyjaźniają – brzmi jak scenariusz filmu science-fiction. A jednak, okazuje się, że są na Ziemi rzeczy, o którym nie śniło się filozofom. Dwie nie byle jakie bohaterki, napisane przez scenarzystów z fantazją i wdziękiem, które dążą do… szczęścia. Tak proste, a tak wzruszające i piękne. Dowcipne, nieoczywiste dialogi, które wzbogacają w gruncie rzeczy dramatyczną i przygnębiającą fabułę, sprawiają, że film można zaliczyć do najciekawszych propozycji kina włoskiego ostatnich lat. Jesteśmy zbudowani i wzruszeni, mimo że oglądamy losy narkomanki pozbawionej dziecka po próbie samobójczej i samotnej wariatki odrzuconej przez bliskich. Okazuje się jednak, że kobieca przyjaźń, temperament i wrażliwe serca, to doskonały materiał, zwłaszcza w wykonaniu Valerii Bruni Tedeschi i Micaeli Ramazzotti. Co ciekawe, żadna z nich nie wpisuje się w kanony piękna z cat-walków. To bohaterki angażujące widza emocjonalnie do tego stopnia, że z czasem odkrywa się ich wewnętrzne piękno, które promieniuje na zewnątrz. Okazuje się, że płeć piękna może być piękna na mniej banalnej płaszczyźnie. Ot co!

Tu pojawia się kolejny problem. Problem równowagi. Bo możemy, a nawet musimy walczyć o prawa kobiet. Musimy kreować ich wizerunek zgodnie z prawdą, nie zatrzymując się na krągłych tyłkach i dużych oczach. Ta walka jednak nie powinna przechodzić z kolei w przesadę po drugiej stronie. Dążę tu do tematyki macierzyństwa. Główna bohaterka Zwariować ze szczęścia za wszelką cenę chce odzyskać swoje dziecko. Penelopa Cruz w Volver zabija, by obronić swoją córkę. Te postaci to matki. Matki kochają swoje dzieci najbardziej na świecie. Przynajmniej część z nich. Jednak współczesna narracja feministyczna w pewnym sensie deprecjonuje macierzyństwo, traktuje kobiety, które chcą poświęcić się dzieciom jak swoisty gorszy sort.

Zastanawia mnie to. Nie jestem zwolenniczką traktowania kobiety jak inkubatora, to ostatnie czego bym życzyła sobie i innym. Ale cóż może być ważniejszego i piękniejszego, niż stworzenie nowego życia? Dla wielu ludzi jest to wiodący sens ich życia. Nie powinno to jednak blokować kobietom drogi do celów wyższych, innych niż przedłużenie gatunku. Kobieta ma takie samo prawo do bycia artystką, do bycia traktowaną poważnie. Ta nierówność przejawia się zarówno w charakterze postaci żeńskich, jak i podejściu do twórczości kobiecej. Może to paranoja, ale już w haśle literatury czy prasy kobiecej pobrzmiewa w moim uchu coś nieadekwatnie prześmiewczego. Pisarka jest taką samą artystką jak pisarz, reżyserka jak reżyser, malarka jak malarz. Chciałabym powiedzieć, że muzyczka jak muzyk, ale język polski nie jest aż tak giętki, żeby wyrazić wszystko, co myśli głowa. Zresztą nie ma dla mnie nic obraźliwego w nazwaniu kobiety muzykiem. Jest za to nie do zaakceptowania, że kompetencje artystyczne bywają podważane na podstawie płci. Macierzyństwo również nie powinno być podstawą do gorszego traktowania. Ale tu znów wiele zależy od mężczyzn. Czy kiedyś zauważą, że także w ich przypadku bycie ojcem jest ich życiową najważniejszą rolą? Na razie nadzieję na zwiększenie estymy wobec kobiet w sztuce pokładam w Almodovarze. I Virzim.


We wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek, nie stawiać pewnych spraw ostatecznie. Nie chodzi o wszczęcie walki płci, która według tak wielu naprawdę mądrych ludzi była, jest i będzie siłą napędową świata. Bądźmy po prostu ludzcy. Grajmy nasze role jak Marlon Brando i Meryl Streep. Najlepiej. I pozwólmy sobie zagrać te jak najmniej banalne. W filmach, w książkach i w życiu. 
Praca - manifest zespołu artystek Guerrilla Girls





środa, 17 maja 2017

Patronujemy - Wojna nie jest kobietą





Zapraszamy na spektakl na podstawie książki "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" Swietłany Aleksijewicz, stworzony przez studentów wydziału aktorskiego Studium Techniki Teatralnej w Warszawie, pod opieką artystyczną Renaty Dymnej. 
Spektakl przedstawia losy kobiet, które znalazły się na wojnie wbrew swojej naturze. Musiały walczyć o swoją tożsamość, która wielokrotnie została wystawiona próbę. Tekst Swietłany Aleksijewicz w niezwykle mocny sposób przedstawia prawdziwe wydarzenia, z którymi kobiety na wojnie musiały się zmagać. Zdarzenia te miały miejsce stosunkowo niedawno, a brały w nich udział nasze babcie, nasi dziadkowie, więc dotykają nas one szczególnie mocno. Dzisiaj - w XXI w. wojny nadal się toczą. Każdego dnia pociski i bomby pozbawiają życia kolejne niewinne istoty. Dlatego wojna jest tematem, o którym mówić może każdy. Dlatego scena jest miejscem, które na temat wojny nie powinno zostać obojętne. 


Swietłana Aleksijewicz przeprowadziła wywiady z setkami kobiet biorących udział w wojnie. Miała bardzo duży problem z wydaniem książki, ponieważ zawarte w niej historie bardzo się różniły od wersji propagowanych przez władze radzieckie. Słuchanie tych makabrycznych historii i pisanie o nich było dla pisarki tak trudne, że stwierdziła, że już nigdy nie napisze o wojnie. Teraz historie te zostawiają ślad na kolejnych pokoleniach ludzi.

czwartek, 23 marca 2017

Kamila Straszyńska - Z perłą

To nie są historie narodów, ani spektakularne sceny akcji. To zazwyczaj małe obrazki, mikroświaty jak u Vermeera. Na tym polega mistrzostwo Iwaszkiewicza. Wprawna ręka pisarza nie potrzebuje wiele, by oddać esencję. Iwaszkiewicz swoim piórem rysuje delikatne kształty, swoje „Mleczarki” ukazuje w krótkich, ale dojmujących historiach. Podglądamy je przez małe okienka – na tyle małe, że nie możemy zobaczyć całego dużego pokoju, ale o tak przejrzystych szybach, że dostrzegamy kryjącą się za postacią głębię.

Iwaszkiewiczowskie tematy wydają się niedzisiejsze. Anachronizm wynika nie tylko z mocnego osadzenia tekstów w epoce, ale także z bardzo rozległego wykształcenia Iwaszkiewicza, które dziś pozostaje w sferze poza zasięgiem przeciętnego czytelnika. Odniesienia do ówczesnej literatury, inspiracja muzyką Szymanowskiego (i samym Szymanowskim), ale i mentalność Polaków urodzonych w sercu Ukrainy – to punkty odniesienia zbyt odległe, zbyt mało oczywiste. Nie sięgamy do nich, nie zagłębiamy się we wrażliwość ludzi dwudziestolecia międzywojennego i ocalałych po wojnie. Czytamy przez siebie. I odrzucamy Iwaszkiewicza i jemu podobnych. Bo to nie nasze.

A może jednak nasze? Tylko trzeba spojrzeć dalej… Bo veermerowska dziewczyna co ma w uchu perłę, to mogłaby być taka tam kolejna. A nie jest, kryje w sobie tajemnicę. W literaturze, która z naszej perspektywy należy już do zamierzchłych czasów, też warto jej poszukać.

Iwaszkiewicz jest mistrzem małej formy. Krótkie, proste historie mają za sobą wielkie zaplecze, które udaje nam się uchwycić w malutkich gestach, reakcjach, słowach. Dramaty bohaterów powstają, rozwijają się i kończą tak jak w naszym życiu – prawie niezauważalnie. Nie przygotowujemy się przez lata, żeby coś przeżyć. Miłość, rozpacz, nadzieja i nienawiść przychodzą do nas nagle. I w mgnieniu oka znikają. Pozostają w nieuchwytnej sferze niepewności i domysłów. Czy ja na pewno go/ją kocham? Czy zasługuje na nienawiść? Analiza własnych emocji pochłaniają nas często mocniej niż same wydarzenia, a to popycha nas do decyzji (lub jej świadomego odwlekania). Tak działają bohaterowie iwaszkiewiczowscy. Wewnętrzni, zamknięci, niespełnieni. Rozbici między romantyzmem i pragmatyzmem, marzeniem a rzeczywistością, przeszłością i pędzącym dzisiaj.


Pragną, tęsknią, gubią się niezależnie od miejsca i czasu. Czy są naznaczeni traumą wojny czy porażki powstania styczniowego – nieważne. Czy mieszkają w stolicy czy w małej mieścinie – nieważne. Wszyscy są do nas podobni, polskie powietrze wciąż pachnie tak samo, polski duch mierzy się z tymi samymi obciążeniami. Właśnie polskie, nie inne. Iwaszkiewicz stwarza w swoich tekstach uniwersalnego bohatera o wrażliwości znad Wisły. Bohatera, który intensywnie przeżywa świat i nosi w sobie ciężar walki o tożsamość – swoją własną, indywidualną, albo narodową, określoną wartościami, krążącymi wokół głowy jak rój pszczół. Postaci rozgrywają w sobie wielkie konflikty, które Iwaszkiewicz potrafi oddać z wielką subtelnością. Co więcej, te problemy są tym bardziej interesujące, że bohaterowie za nic nie chcą nam zdradzić swojej tajemnicy. Jeśli ich nie dociśniemy, to pozostaniemy na poziomie banalnych zapisków. Sprytna strategia wymagająca uważnego przeciwnika.


Czy warto odbywać tę podróż, która wymaga więcej wysiłku niż łatwy i przyjemny kryminalik czy romansik? Hm… A czy warto patrzeć głębiej w oczy Dziewczynie z perłą? 



wtorek, 7 marca 2017

Anna Kozłowska - Rola żeńska, czyli 12 wspaniałych + 9

Kino od swoich początków było męską sprawą. To w większości mężczyźni decydowali o tym, co, gdzie, z kim i za ile nakręcić. I choć imponujące początki fabryki snów kojarzą się z postaciami Grety Garbo, Poli Negri i Marleny Dietrich to jednak znacznie więcej było aktorów i ról męskich. I to oni do dziś zarabiają więcej od swoich koleżanek z planu. Nie zmieniły tego w historii Marilyn Monroe, Elizabeth Taylor, Audrey Hepburn, ani też współczesne gwiazdy, ani Meryl Streep ani Angelina Jolie. Aktorki wciąż zarabiają mniej i wciąż bywają zmysłowymi kociakami z męskich fantazji lub banalną ozdobą ekranu.  Ale od czasu „Thelmy i Louise” coraz więcej mocnych, dobrze skrojonych postaci trafia do aktorek. Również w polskim kinie. Na okoliczność Międzynarodowego Dnia Kobiet przypominamy wybitne role w polskim filmie wybitnie zagrane przez wybitne aktorki. O wybitności zdecydował zarówno materiał literacki, jak i spotkanie na planie czujnego reżysera z zespołem odważnych aktorów. W takich okolicznościach te najważniejsze kobiece role miały szansę w pełni rozkwitnąć. A są to postaci pełnokrwiste, z trudnymi życiorysami, na życiowych zakrętach, często też pokiereszowane po poprzednich wirażach. Są też takie, które już na poczatku dostają życiowe bęcki i trudno im się pozbierać. Emocjonalnie rozdarte, rozszarpane. I rzadko wygrywają. A wszystkie te role zagrane na wielu nutach, jednocześnie brawurowo i subtelnie. Tak dotkliwie, że wrażliwemu widzowi po obejrzeniu filmu, trudno się od nich uwolnić.

„wspaniała dwunastka”

czyli 12 wybitnych ról kobiecych w bardzo dobrych polskich filmach, w kolejności chronologicznej


Barbara Krafftówna – Jak być kochaną, reż. Wojciech Jerzy Hass, 1962


Stanisława Celińska – Krajobraz po bitwie, reż. Andrzej Wajda, 1970

Jadwiga Jankowska-Cieślak – Trzeba zabić tę miłość, reż. Janusz Morgenstern, 1972


Jadwiga Barańska - Noce i dnie, reż. Jerzy Antczak, 1975

Maria Chwalibóg – Kobieta samotna, reż. Agnieszka Holland, 1981



Krystyna Janda – Przesłuchanie, reż. Ryszard Bugajski, 1982

Magda Teresa Wójcik -  Matka Królów, reż. Janusz Zaorski, 1982



Anna Dymna – Tylko strach, reż. Barbara Sass-Zdort, 1993

Jowita Budnik – Plac Zbawiciela, reż. Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze, 2006

Danuta Szaflarska – Pora umierać, reż. Dorota Kędzierzawska, 2007

Agata Kulesza – Róża, reż. Wojciech Smarzowski, 2012

Aleksandra Konieczna – Ostatnia rodzina, reż. Jan. P. Matuszyński, 2016

„gra zespołowa”
czyli dwa wybitne filmy ze znakomitą obsadą, trudno wyróżnić jedną i choć każda ma solówkę to jednak górę bierze mistrzowskie wykonanie koncertu

Stanisława Celińska, Maja Komorowska, Anna Seniuk, Krystyna Zachwatowicz - Panny z Wilka, reż. Andrzej Wajda, 1979





Agata Buzek, Krystyna Janda, Anna Polony - Rewers, reż. Borys Lankosz, 2009

„rewelacyjne wejście”
czyli odkrycie młodych utalentowanych aktorek w mocnych, wymagających rolach (krew, pot i łzy z pewnością nie tylko przed kamerą!)
Zofia Wichłacz – Miasto 44, reż. Jan Komasa, 2014
Michalina Łabacz – Wołyń, reż. Wojciech Smarzowski, 2016





piątek, 6 stycznia 2017

Anna Kozłowska - Przeczytane 2016

najlepsze przeczytane w 2016 roku - kolejność przypadkowa



Beata Guczalska – Trela
Choć to książka raczej dla teatromanów to jednak w zalewie książek o celebrytach/znanych ludziach/aktorach zasługuje na szczególną uwagę. Zarówno z powodu jej bohatera jak i sposobu napisania. Trela wybitnym aktorem jest i nic nikomu nie musi udowadniać. Ale jest także osobowością teatru i chodzącą legendą złotej ery krakowskiego Starego Teatru. A Beata Guczalska doskonale to udokumentowała i świetnie napisała dobrą książkę o aktorstwie.




Elizabeth Strout – Mam na imię Lucy

Pięknie napisana powieść o życiu. O kruchej i jednocześnie niezwykle silnej więzi córki z matką. O frustracjach i upokorzeniach z czasów dzieciństwa i dojrzewania, które mogą być przyczyną kolejnych klęsk lub impulsem do zmiany i poszukiwania lepszego życia. Inspirujące. 

Utalentowana autorka, za poprzednią powieść Olive Kitteridge otrzymała nagrodę Pulitzera, a HBO na jej podstawie nakręciło serial.  




Witold Szabłowski – Sprawiedliwi zdrajcy
Jedna z najważniejszych książek reportażowych jakie przeczytałam. Mądra, wyważona, gęsta od prawdziwych emocji. W lawinie tragicznych zdarzeń pozwala zauważyć człowieczeństwo. I mimo upiornych zdarzeń daje jednak odrobinę nadziei, że zawsze można zachować się przyzwoicie. Budujące.




Szczepan Twardoch – Król
Jest dokładnie tak jak w zapowiedzi wydawnictwa, cytuję: „Warszawa. Burzliwe lata trzydzieste XX wieku. Wielokulturowy, podzielony świat u progu drugiej wojny światowej, targany konfliktami narodowymi, politycznymi, społecznymi - w całej złożoności, pokazany nieraz drastycznie, ostro, szokująco. Zwroty akcji, romanse, gwałty, ćwiartowanie ciał, szantaże, przewroty polityczne - tu zaciera się granica między życiem codziennym, polityką, a gangsterką.” 
Dodam tylko, że świetnie się czyta.



Magdalena Grzebałkowska – 1945. Wojna i pokój
Zdawać by się mogło, że koniec wojny to powszechny stan błogości. Tymczasem Magdalena Grzebałkowska (pracowita i utalentowana) przeprowadza nas przez 12 miesięcy 45 roku dotkliwie obrazując jak próbowano poradzić sobie w skomplikowanym czasie, gdy już nie było wojny, a jeszcze nie było pokoju. Doskonała książka – warta wszelkich zdobytych i niezdobytych nagród i wyróżnień!




Bronka Nowicka – Nakarmić kamień
Dziękuję jury Nagrody Literackiej Nike za werdykt, dzięki któremu odkryłam tę drobną książeczkę, która wypełniła mi myśli i zmysły na wiele dni. Mini opowiadania/ proza poetycka/ wiersze? Nie ma sensu tego definiować, warto spróbować zagłębić się z opisywanym świecie. Zdecydowanie książka, która najbardziej  mnie „nakarmiła” w tym roku.




Anna Dziewit- Meller – Góra Tajget
Powieść o lęku. Tamtym sprzed lat i całkiem współczesnym, tak jakby odziedziczonym. Opowiada o Śląsku i o nazistowskiej akcji T4 wymierzonej w chorych, niepełnosprawnych, w tym również w dzieci. Trafiły do szpitala psychiatrycznego i nigdy z niego nie wróciły. Temat tak mocny, że trudno o tej książce zapomnieć.




Monika Sznajderman - Fałszerze pieprzu. Historia rodzinna
Mądre spojrzenie wstecz na losy rodziny. Autorka opisuje swoich przodków, ich dokonania i życiowe wybory, te najtrudniejsze z czasów wojny. I co najważniejsze nie ocenia poglądów, nie kwalifikuje czynów. Przygląda się zdarzeniom, przedstawia okoliczności. Czy zrozumiemy ich motywacje? Dobra książka o polskiej pogmatwanej historii. 



Zeruya Shalev - Ból
Przeczytałam z zachwytem wszystkie dotychczas wydane książki tej autorki. Jej najnowsza powieść to znów mistrzowsko uchwycony portret kobiety na życiowym zakręcie, która miota się targana skrajnymi uczuciami. Jak często my sami stojąc przed trudnym wyborem. A opisywany ból bywa fizyczny, psychiczny, emocjonalny, duchowy...
I już czekam na kolejną powieść.