piątek, 13 marca 2020

Kamila Straszyńska - Czas, w którym żyję



Dziś miałam pojechać odebrać z lotniska bardzo bliską mi osobę. W chwili kiedy piszę to zdanie, właśnie wychodziłabym z domu.  Mogłabym już być nawet lekko spóźniona. W końcu od rana miałam jeszcze tyle innych rzeczy do zrobienia.

Mój kalendarz jest zapisany co do milimetra, moje działania są zaplanowane co do minuty.  Od pierwszych czynności w ciągu dnia, dokładnej godziny, o której muszę skończyć jeść śniadanie, po moment kiedy muszę zasnąć, bo nie będę miała dość energii, by wypełnić wszystkie zadania, które czekają jutro.  Gdzieś w międzyczasie trzeba coś zjeść, zadbać o siebie, pójść na siłownię, dobrze się ubrać, umalować, uśmiechać się, pić dużo wody, nieustannie się kształcić, czytać, oglądać, chodzić do teatru, prowadzić życie towarzyskie i walkę z nierównościami społecznymi, mieć powodzenie, zarabiać dużo pieniędzy, poddawać się terapii, spełniać oczekiwania innych, podróżować, podążać za marzeniami, realizować ambicje, zadbać o manicure i feminatywy, a na koniec wyskoczyć na drinka. Pfff, łatwizna.


Taki rytm mi nawet odpowiada. Nie mam wtedy poczucia, że czas biegnie zbyt szybko. Robię tyle rzeczy, że ćwierć wieku mojego życia wydaje mi się nieskończenie długie. Wcale nie mam poczucia, że minęło jak jeden dzień.  I szczerze się z tego cieszę. Ale jest mi równie łatwo to zadowolenie podważyć, jeśli pomyślę, że moi pradziadkowie mogliby spotkać się z Beethovenem (tak trochę na upartego, ale mogliby!), lub panowaniu  Kleopatry jest bliżej w czasie do lotu człowieka na Księżyc niż do budowy piramid… Bujam się tak w tej perspektywie czasowej i już naprawdę sama nie wiem, co myśleć o znaczeniu własnej egzystencji.


I nagle stop. Świat się zatrzymuje. Granice zamknięte, życie publiczne zawieszone. Strach hula po pustych ulicach. Realizuje się scenariusz z amerykańskich filmów katastroficznych. Wobec bezpośredniego zagrożenia ludzkość zdaje sobie sprawę ze swojej kruchości. A do tego dochodzi świadomość, że klimat ulega nieodwracalnym zmianom, więc prędzej czy później, jeśli nie padniemy pod jarzmem korony, to usmażymy się na zatłoczonych, podtopionych kontynentach. Aha, zapomniałam dodać, że pszczoły są zagrożone wyginięciem, więc po drodze jeszcze zdążymy umrzeć z głodu. Średniowieczni piewcy memento mori, co wy wiecie o końcu świata.







Pamiętam jak w szkole uczyliśmy się o wiekach ciemnych i jasnych według sinusoidy Krzyżanowskiego.  Matematyczna reprezentacja tendencji wiekowych, raz na górze, raz na dole, kończyła się na Młodej Polsce. Ponoć dalej sinusoida nie ma zastosowania. Potem dowiedziałam się, że Bauman coś mówi o płynnej ponowoczesności. Od dawna próbuję zrozumieć czas historyczny, w którym przyszło mi przeżyć moje najlepsze lata (trudno dziś zakładać, że potem będzie lepiej).  Doszłam w wyniku rozmów i lektur do przeświadczenia, że sinusoidę można kontynuować. I że od dłuższego jesteśmy pod kreską, w ciemnej epoce. Żyjemy w baroku.


Proszę sobie wpisać w Google hasło barok. Pierwsza lepsza strona informuje:

„Wiek XVII – czas głodu i wojny, zarazy, i śmierci, ale też przepychu w sztuce i rozkwitu królewskich dworów. Stulecie wielkich nazwisk w malarstwie i filozofii. We Francji absolutyzm. W Polsce apogeum sarmatyzmu. Od słowa barocco, czyli dziwny”  

Jak dla mnie to już jest niezły  dowód, ale czytajmy dalej.

„Barok – znaki szczególne: 
·         Poczucie niepokoju, przemijalności, kruchości istnienia – po dobie ładu i uporządkowania.
·         Wojny, zarazy, głód – po renesansowym rozwoju gospodarczym.
·         Religijność (tematy religijne i biblijne) oraz mistycyzm w treści dzieł literatury i sztuki.
·         Dysharmonia w sztuce, ekspresja w wyrażaniu myśli.
·         Dążenie do udziwnionej, zaskakującej formy wyrazu.
·         Bogactwo formy dzieł ­literatury i sztuki (czasem sztuczność).
·         Ekspresja – dzieła mają wyrażać uczucia i szokować odbiorcę."

Barok to okres wojen religijnych, kontrreformacji, spalenia na stosie Giordano Bruno. To okres niepokoju i obaw o przyszłość. Czas depopulacji. Czas radykalizacji religijnej. Brzmi znajomo?  Powraca dżuma i trąd. Sarmatyzmu nawet nie skomentuję. 

No i niech mi ktoś powie, że nie żyjemy w baroku. Nawet królowa Anglii nosi to samo imię.

Jednak ta myśl, jakkolwiek może się wydawać pesymistyczna, mnie napawa radością. W końcu wiem, w którym miejscu sinusoidy jestem. Rozumiem cokolwiek z otaczającego mnie świata, bo rozumiem zasady powtarzającej się dynamiki. Także w przypadku zarazy. Po to uczymy się historii. Tak, tak, pamiętam,  Szymborska pisała do znudzenia, że nic dwa razy się nie zdarza, ale przecież chodzi o skalę makro. O tak zwane mega trendy i Big Data, przepływy energii i układ konstelacji. Te wielkie ruchy powtarzają się nieustannie.  Powstaje teraz tyle książek o tym, jak będzie wyglądał świat przyszłości, jak ludzie staną się androidami, przestaną umierać,  będą żyli w chmurze…  ale może łatwiej będzie to pojąć jako nowe Oświecenie? Jeszcze ciągle ludzkość jest tylko ludzkością, tą samą, która mazała po ścianach w Lascaux. Jeszcze.





A zatem nie jadę dzisiaj na lotnisko. Samolot nie wyląduje. Porządek tego dnia został całkowicie zaburzony przez wielką historię. Przez straszną barokową zarazę,  która paradoksalnie przypomina nam o tym, co to znaczy być człowiekiem trwającym w czasie. Człowiekiem słabym jak trzcina na wietrze, a jednak trzcina myśląca.

Ze swojej strony zatem namawiam – użyjmy tego momentu całkowitego zawieszenia, żeby przez chwilę pomyśleć. I kiedy świat ruszy dalej, z większą świadomością poświęcać go na rzeczy ważne. Jak pisze włoska poetka Mariangela Gualtieri w wierszu dziewiąty marca dwa tysiące dwadzieścia, „teraz już wiemy jak smutno jest stać daleko na jeden metr od siebie”.  










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz