sobota, 27 marca 2021

Kamila Straszyńska - L'ansia, czyta się lansja

 
Spodziewaliśmy się, że to trochę potrwa. Nikt nie wiedział i dalej nie wie - jak długo. Raz po raz wydaje nam się, że to już, a potem niespodziewany zwrot akcji, wskaźniki idą w górę, zamykają się drzwi. Drzwi domów, instytucji, sklepów. I znowu lockdown. I znowu niepokój. Tutaj mówimy na to l’ansia, czyta się lansja.

Czy już się przyzwyczailiśmy?

Czytam pamiętniki z czasów zarazy “Jutro nie mieści się w głowie”. Tytuł jest genialny, w punkt nazywa stan, w którym tkwimy od roku. Rok to strasznie dużo czasu. Czasu, nad którym straciliśmy kontrolę.

 Czasem myślę, że może to jest tylko mój problem - mania kontroli. Jak się ma manie kontroli to żyje się w ciągłym niepokoju, sprawdza się po kilka razy czy to, co się przed chwilą wsadziło do kieszeni nadal w niej jest. Ansia.

 

Czytam pamiętniki z czasów zarazy, które relacjonują pierwsze dni epidemii, wtedy jeszcze nie pandemii, a potem jej rozwój. Wydaje się, że to było tak dawno. A może jednak nie tak dawno? W końcu pewne wrażenia powtarzają się w nieskończoność, wciąż tak samo, jakby chciały żeby się ich dobrze nauczyć na pamięć. I opowiedzieć potomności.

Odczuwam przedziwną wspólnotę doświadczeń - poszczególne strony, niektóre zdania wydają się wyciągnięte z mojej głowy, przepisane z moich sekretnych dzienników. Kto by pomyślał, że kiedyś poczuje zjednoczenie z ludzkością i że odbędzie się to  poprzez globalna katastrofę? Wierzyłam, że takie zjednoczenie jest możliwe dzięki sztuce, dzięki mistycznym doznaniom teatralnym, literackim czy jakim tam bądź. Wierzyłam, że poprzez archetypiczne doświadczenia nawiązuje się łączność z energią wszechświata, energią wszystkich ludzi. Wyobrażam sobie jaki ogrom reprezentuje wyrażenie: Wszyscy Ludzie. Wszyscy. Tymczasem nie. Połączenie ze Wszystkimi Ludźmi pojawiło się odkąd wszyscy zakryli twarze. I wszystkich tak samo boli za uchem. I wszystkim okulary zachodzą parą z własnych oddechów.

 

Czytam, wchodzę z butami w prywatność kilku osób, których teksty składają się na ten historyczny zapis. Dawno nie byłam tak blisko cudzej codzienności. Włażę im do domu, do głów. Autorzy posługują się różnymi estetykami, pochłaniają ich inne problemy, ale to właśnie ten wielogłos nadaje całości uniwersalnego charakteru. Uniwersalnego, wszechświatowego, powszechnego. Pandemicznego.

 I znów lockdown. Skala niebezpieczeństwa przekracza standardowo wyznaczone normy dopuszczalności wszelkich krwiożerczych niebezpieczeństw dnia codziennego. Mordercza siła szaleje po ulicach. Innymi słowy nie dzieje się nic. Żyje staje się płaskie. Jednostajność doświadczeń zabija chęć prowokowania nowych. O tak, jutro będzie takie samo. Od roku jutro jest coraz bardziej ponure. Naprawdę nie mieści mi się już w głowie.

 Ta walka jest jak nieskończenie długa zima, w marcu zaczyna brakować woli do wysiłku ogrzewania ciała i duszy. Tymczasem marzec trwa i trwa. Poczucie wspólnoty - być może rośnie, ciężko powiedzieć. Potęga sztuki - już nie pamiętam, coś tam jeszcze iskrzy, dogorywa. Perspektywa na radosną przyszłość wydaje się daleka jak myśl o morskiej kąpieli pierwszego dnia szkoły. Tyle jest jeszcze do zrobienia. Ech.

 W tym wymuszonym bezruchu nie pozostaje nic innego jak obserwować. Obserwować uważnie, nie tracić bystrości. Autorzy “Jutro nie mieści się w głowie” nie tracą. Czytanie tych dzienników sprawia, że nabiera się historycznej świadomości momentu, w którym się żyje. Tu i teraz doświadczamy czegoś co trwa już rok. Jak na egzaminie z historii: wojna X od 1367 do 1369 - dwa lata, a to krótko! Zmiany Y między latami 60. a 80. - dwadzieścia lat, prawie całe moje dotychczasowe życie. Krótko czy długo?

 Przeżywając coś poprzez nabytą świadomość historyczną, nagle cyfry, numery, daty zyskują znaczenie. Warto dokumentować takie doświadczenie - tak jak warto zapisywać to, co czyni nas szczęśliwymi. A na co nie ma czasu, kiedy przeżywa się szczęście. Dziś patrzę na zdjęcia z jakiejś przypadkowej niedzieli w parku, całuję butelkę wina z beznadziejnie zaplecionym wiankiem na głowie. Kto by się spodziewał, że kiedykolwiek będę się rozczulać nad tamtą chwilą?

 I wściekam się na siebie za to bycie miękką pałą, rozczulanie się i gapienie się w punkt. Ehila, jest tam kto w środku tego załamanego ciała? Hop hop, proszę się tu nie rozleniwiać i brać się do roboty. Działać mimo wszystko, nie ma czasu do stracenia.  Trzeba szukać bodźców, stymulacji dla umysłu, nowych wrażeń, umiejętności. Czytać, oglądać, poznawać. Ansia.

Chyba tylko lansja jeszcze mnie może uratować przed kompletną degrengoladą.

 

 

 

piątek, 22 stycznia 2021

Kamila Straszyńska - Hołd dla Słońca


Rozmawiam z rodziną i przyjaciółmi, coraz rzadziej, bo mam coraz mniej do powiedzenia, ale jednak. Rozmowa w sposób nieunikniony schodzi na pogodę, w końcu wreszcie spadł śnieg i nie roztopił się od razu! Nadeszły upragnione mrozy, które definiują naszą tożsamość narodową na świecie. Euforia. Tymczasem w Rzymie temperatura między 10 a 13 stopni, świeci słońce, każdego dnia podziwiam spektakl światła na chmurach, na domach, na górach w linii horyzontu. Potrafię tak stać przed oknem i kontemplować popisy słońca, które wydaje się być wyjątkowo próżne na południu, lubi pokazywać na co je stać.

Słońce jest naszym bogiem, który wyznacza sens cyfr w zegarku i numerów w kalendarzu. Nadaje nam rytm, który jest aż nazbyt oczywisty. Nie jest moim celem powtarzać banały, ale ostatnio myślę często o tym rytmie i o jego wpływie na naszą kulturę. Dwa najważniejsze chrześcijańskie święta, którymi oddzielamy okresy przed i po dietach, wyprzedażach i urlopach, także bezpośrednio łączą się z celebracją obecności światła. Około 24 grudnia wypada najkrótszy dzień w roku, ale jest to zarazem osta
tnia najdłuższa noc – od tego momentu ciemność trwa coraz krócej. Wielkanoc rozumie się samo przez się – jajka, wstawanie z martwych i pozostałe rzeżuchy wykrzykują całemu światu radość z wiosny, która długo się zbierała, ale w końcu przyszła. Wszystkie rytuały i prowokacje karnawału ostatecznie ją przekonały.



Wydaje się, że w tym roku wszystkie święta ku czci słońca mogą nabrać specjalnych walorów. Od kiedy rozpoczęła się ta przeklęta pandemia to właśnie letni skwar okazał się jedynym momentem wolności. Innym tematem jest to, że to krótkie przyzwolenie na podróże i zabawę całkowicie zaburzyło nasze postrzeganie globalnego zagrożenia – dzielimy je teraz na kolejne fale zakażeń, tak jakby były to kolejne wojny światowe. Pierwsza i druga wydają się oswojone, wszyscy boją się trzeciej.  Nie sposób nie zauważyć jednak, że to właśnie ciepło zyskało uznanie ze względu na swoje domniemane umiejętności wirusobójcze. Przypiekające słońce stało się nowym rycerzem na białym koniu, którego wyczekuje niewinna białogłowa ludzkość. Jednocześnie wszyscy wiemy, że ten rycerz jak tylko posiądzie swę białogłowę, zamieni się w tyrana i jak zacznie przypalać, to wszyscy będą próbowali czmychnąć przez dziurkę od klucza zaskakująco podobną kształtem do Morza Śródziemnego.  Ciąg dalszy tej opowieści próbujemy przewidywać, Propp jest mało pomocny.  Nie o tym jednak! (Temat zagrożeń środowiska stał się nieunikniony w każdym dyskursie, wybaczcie).

Niewielu traktuje serio astrologię, ja tak. Nie bez powodu na uniwersytetach całego świata uczono o ruchach planet przez wieki. Owszem, rozróżniam astronomię i astrologię, i rozumiem, że poszukiwanie metaforycznych sensów dla życia codziennego, finansów, seksu i zdrowia w położeniu Saturna względem Jowisza może zakrawać na przesadę. Jednak wszystko co istnieje, jest źródłem energii, więc energia kosmosu w sposób nieunikniony wpływa na energię Ziemi. Mówi się od dawien dawna o nadchodzącej erze Wodnika, która odmieni oblicze naszej cywilizacji. Co więcej z obserwacji gwiazd wynika, że ten moment nadchodzi właśnie teraz. Od 2021 roku, po dwóch tysiącach lat Ery Ryb, charakteryzującej się konfliktem i wewnętrznymi sprzecznościami, wchodzimy w czas wolności umysłu, otwarcia na innego, porzucenia schematów. Śpiewali o tym w „Hair”, i tak żyli. Wygląda na to, że niebawem powinien się rozpocząć złoty okres ludzkości. Nauka i filozofia podkreśla postępujące rozmycie granic, nieużyteczność pojęcia rodzaju czy płci, sztuka i normy społeczne rozszerzają swoje pojęcia wzajemnie się przenikając, poszukując nowych rozwiązań dla nowych czasów. Coraz częściej przekonujemy się, że odwieczne schematy społeczne, które doprowadziły do frustracji liczne pokolenia, okazują nie tylko przestarzałe i nieużyteczne, ale też zupełnie spokojnie zastępowalne nowymi wzorcami. Coraz więcej ludzi rozumie, że inność jest walorem, a nie przeszkodą.  Że historia może iść do przodu dzięki dialektycznemu spotkaniu dwóch przeciwieństw. Nie chodzi o gloryfikację idei postępu, lecz o zmianę perspektywy, która prowadzi do większej wolności w kreowaniu własnego życia. Era Wodnika ma być czasem, w którym króluje beatlesowskie „live and let live”. Osobiście już odczuwam zmianę, staram się wrzucić na luz. Czy ma na to wpływ położenie Księżyca w siódmym domu? Być może.   

Stoję przed oknem i wpatruje się w oświetlone ośnieżone szczyty gór (cóż za romantyczne zajęcie w przerwach od bezrobocia) i myślę sobie: może ten przeklęty moment, który odbiera mi tak wiele cennych dla mnie aspektów życia, ma swój utajony sens. Może jest nam potrzebny jako portal, jako szpara w czasoprzestrzeni, w której wszystko jest martwe, albo przynajmniej takie udaje, żeby wra
z z powrotem wiosny, nowego cyklu astrologicznego zaczynającego się marcu, zmieniło się nagle wszystko, żeby przyszła Era Wodnika, tak na raz, bum i jest Era Wodnika.
  Myśl, że gdy skończy się zima, nastanie nowy porządek, podtrzymuje mnie czasami na duchu. Chcę wierzyć, że wraz z ruchem planet i gwiazd, w tym mojej ulubionej gwiazdy Słońca, wszystko się zmieni, czy to dzięki nowej erze czy nowej porze roku.

Ale tak na co dzień to jest do dupy. Teatru nie ma, kina nie ma, podróży, życia towarzyskiego, dolce vita ani grande bellezza nie ma. Jest tylko praca fizyczna i przetrwanie; trwanie i trochę miłości. I myśl, że są tacy, którzy tak przeżywają całe życie. 

Więc to słońce czasem pomaga.

  

 

 

 

 

niedziela, 10 stycznia 2021

Anna Kozłowska - Przeczytane 2020

Najlepsze przeczytane w minionym 2020 roku - kolejność jak zawsze przypadkowa. Większość tekstów publikowałam na moim Instagramie Raptularz by Miriam Markotna na gorąco tuż po odwróceniu ostatniej strony książki. Zdjęcia książek w rozmaitym otoczeniu również z mojego Insta.


Rebecca Makkai - wierzyliśmy jak nikt

z Raptularza: Z każdym przeczytanym rozdziałem byłam bardziej poruszona, a kończąc głęboko wzruszona. Czy dlatego, że czytałam w dwa ostatnie dni minionego roku i skończyłam wieczorem w sylwestra? Czy tak to jest napisane, że dotyka? Trochę to opowieść o doświadczeniu pokolenia zarażonego strachem, o małych i dużych dramatach wpisanych w okoliczności ciągłej niepewności. I nasz pandemiczny moment też się w tamtych lękach mocno odbija. Dla wielu to była książka 2020 roku. Dobrze skonstruowana i napisana powieść obyczajowa z wciągającą fabułą i ciekawymi bohaterami. A emocje niech każdy dołoży własne.





Etgar Keret - Usterka na skraju galaktyki

z Raptularza: Uczta dla wyobraźni. Już od pierwszego opowiadania rozszerza się horyzont, puchnie przestrzeń postrzegania. Uwielbiam czytać Kereta, bo każda szczypta surrealizmu, każda garstka absurdu tak trafnie odkrywa nasze prawdziwe emocje, uczucia i tak dotkliwie pokazuje z czym musimy się w życiu zmierzyć. Wspaniale się czyta, można śmiać się na głos, by za chwilę wprost przeciwnie. Bywa śmiesznie, tragicznie, poetycko, nostalgicznie… rollercoaster!




Marina Abramović – Pokonać mur

z Raptularza: Inspiracja. nie tylko dla ludzi parających się sztuką. Ta książka jest wtajemniczeniem dla laików próbujących rozkminić sztukę performansu, a Marina Abramović frapującą przewodniczką w drodze do pokonywania wszelkich murów: życiowych, artystycznych i metaforycznych. Stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy sztuki współczesnej po ogromnym sukcesie filmu dokumentalnego „Marina Abramović: artystka obecna” (2012). Czytając o doświadczeniach uduchowionych podróży na wschód wynotowałam: „jak bardzo ograniczona jest kultura zachodu w kwestii pojmowania prawdziwych ograniczeń rządzących ludzkim ciałem i umysłem”. Sporo mamy do odkrycia.


Charlie LeDuff - Detroit Sekcja zwłok Ameryki

z Raptularza: Bardzo trzeba coś kochać by pisać o tym w tak poruszający sposób? Charlie LeDuff miasto Detroit ma w trzewiach, w krwiobiegu. Ma też węch rasowego dziennikarza, albo raczej gończego psa. Oraz nieopierzony język. Pisze z nerwem, na wkurzeniu, gęsto i soczyście. Prześwietla przekręty, obnaża cynizm i nieporadność zarządzających. Jest w tym bezlitosny i zażarty. Ta książka jest znakomita choć rzeczywistość w niej opisana trudna do przeżycia. To prawdziwa sekcja zwłok miasta-bankruta. Porywająca!




Szczepan Twardoch - Pokora

z Raptularza: Ciekawią mnie bohaterowie książek Twardocha. Niezwycięscy, szamoczący się, upokarzani przez życie. Wplątani w skomplikowaną sieć zależności. Nieszczęśliwi w miłości, bo nawet jeśli osiągną zdroworozsądkową stabilność, to za moment stracą ją na własne życzenie, z powodu własnego impulsywnego wyboru. W tej ostatniej powieści Alois Pokora targany wiatrem historii miota się, co chwilę ktoś każe mu się określić: światopoglądowo, politycznie, narodowościowo. A świat pędzi ze swoimi wojnami, rewolucjami, przepychankami. Decyzja, czy mieć czy nie mieć broń staje się hamletowskim pytaniem być czy nie być. W czasie czytania Alois bardzo przypominał mi się bohatera filmu Kieślowskiego „Przypadek” granego przez młodziutkiego Bogusława Lindę. Świadomy czy przypadkowy, żaden wybór nie okazał się dobry. P.s. znakomicie adekwatna okładka

 


Erich Maria Remarque – Nim nadejdzie lato

z Raptularza: Nim nadejdzie lato. Powieść o tym, co można zrobić zanim nadejdzie coś, co z pewnością nadejdzie. Czekać bezwolnie czy jednak żyć własnym oddechem? Mądra książka i jak to zawsze u Remarque’a pięknie napisana. I jakoś tak znów mi blisko do jego melancholijnych bohaterów, outsiderów na własne życzenie. Lubię wracać do powieści Remarque’a - doceniam ich spokój ponad zgiełkiem i wrzaskiem współczesnych bestsellerów.






Piotr Szarota – Paryż 1938

My już wiemy, jak to się potoczyło. Oni w 1938 roku jeszcze balansowali na krawędzi. Piotr Szarota doskonale uchwycił ten decydujący moment historii w przedwojennym Paryżu, który był wówczas stolicą świata.









Mikołaj Grynberg – Poufne

z Raptularza: Wchłonęłam zachłannie. Zbyt łapczywie. Bo czekałam z niecierpliwością na kolejna książkę Mikołaja Grynberga. A to utwór do powolnego czytania, smakowania zdań i przestrzeni między słowami. O rodzinie i wszystkich światłocieniach tych skomplikowanych relacji. Piękna książka. I znów zaczynam czekanie na kolejną.








Paulina Jóźwik – Strupki

z Raptularza: „Oto narodziła się pisarka” stwierdziła Joanna Bator, a wydawca wydrukował tę opinię na okładce. Narodziła się wspaniała pisarka. Czujna, delikatna, zmysłowa. zachwyciło mnie, w jaki sposób patrzy i opisuje świat. znakomity debiut! Aż chciałoby się natychmiast wskoczyć do tej opowieści i pójść na spacer nad wodę albo (spoiler!) poprzymierzać te kolorowe sukienki... jedna z pierwszych książek przeczytanych w 2020 i już się obawiam, że nic lepszego w tym roku nie przeczytam. (dopisek 10 stycznia 2021 na szczęście dla mnie było jeszcze sporo dobrej literatury)



Anna Dziewit-Meller - Od jednego Lucypera

z Raptularza: Czytałam z węglowym pyłem w płucach i w mózgu. Znam Śląsk tylko z filmów Kutza. Dotkliwy, a nie folklorystyczny obraz odnalazłam również w tej powieści. Kilka pokoleń kobiet wychowanych w szponach węgla. I porażający moment w historii, gdy władza w pogoni za utrzymaniem władzy traci rozum. Te fragmenty czytałam z przeczuciem silnego przełożenia na współczesność. Bardzo dobra książka! Chciałabym, żeby tak dobrze napisane i mądre pozycje zyskały miano "kobiecej literatury" (jeśli już trzeba by wyszczególniać...)


Elena Ferrante – Czas porzucenia

z Raptularza: Tak, jestem fanką Eleny Ferrante, od kiedy wzięłam do ręki (z niezbyt zachęcającą pierwszą polską okładką) Genialną przyjaciółkę. Tak, przeczytałam wszystkie jej książki. Nie, nie mam potrzeby dowiedzieć się, kto się kryje pod pseudonimem Elena Ferrante. Tak samo jak Banksy i jego prawdziwa tożsamość nie są dla mnie ważne w odbierze jego sztuki. Odbieram, wchłaniam. Jestem poruszona, często zachwycona. A Ferrante potrafi wnikliwie opisać skomplikowane emocje zwykłych codziennych wydarzeń. Lubię być w tym świecie, choć bywa smutnawo, melancholijnie. I życie nie rozpieszcza. No cóż, nie mija się to z prawdą. „Czas porzucenia” jest bardzo emocjonalną powieścią o przeżywaniu rozstania. Mięsista, soczysta, bolesna.


Rebecca Solnit - Mężczyźni objaśniają mi świat

z Raptularza: cytat pierwszy: „…na kampusie wielkiego uniwersytetu zgwałcono kilka kobiet. Władze poradziły wszystkim studentkom, żeby nie wychodziły po zmroku, a najlepiej, żeby nie wychodziły w ogóle. Jacyś żartownisie rozwiesili plakaty proponujące inny środek zaradczy: wykluczenie z kampusu po zmroku wszystkich mężczyzn. Było to równie logiczne rozwiązanie, mężczyzn jednak zaszokowała sugestia, że mieliby zniknąć, stracić swobodę ruchu i możliwość uczestnictwa tylko z powodu przemocy dokonywanej przez jednego człowieka”

cytat drugi: „Ci, których przeraża równość małżeńska są (…) tak samo przerażeni wizją równości w parach heteroseksualnych jak równością par tej samej płci.”
I tak na każdej stronie czarno na białym o tym, ile jeszcze trzeba ponaprawiać po dziadersach. Czytajcie, zmieniajcie świat na bardziej sprawiedliwy, poproszę, a zwracam się głównie do pokolenia młodych ludzi.



Paweł Piotr Reszka – Płuczki, Poszukiwacze żydowskiego złota

z Raptularza: Oj, przeczołgała mnie ta książka. Mądrze skomponowana, świetnie napisana. nieoceniająca. To w nas budzą się oskarżenia. Ja oskarżyłabym tych wszystkich, którzy przed wojną mówili i pisali słowa, które doprowadziły do czynów. W czasie wojny do pieców krematoryjnych, a po wojnie do przekopywania poobozowych terenów w poszukiwaniu złota należącego do ofiar. Czytanie o konsekwencjach tym bardziej przeraża, gdy dziś znów słychać słowa odbierające ludziom godność. Dzwonki alarmowe są coraz głośniejsze...






Didier Eribon - Powrót do Reims

z Raptularza: Dla tych, co pogodzili się z własnym pochodzeniem, pozbawili wstydu za rodziców, znaleźli siłę i odwagę by skonfrontować się z tym, co nas kształtowało - czyli w skrócie dla świadomych dorosłych. trochę też filozofii i sporo ciekawych analiz społecznych i politycznych. zdjęcie zrobiłam latem w pełnym słońcu, okładka mnie zachwyciła





Agnieszka Passendorfer - 13 lekcji miłości

Z Raptularza: Czy z tej książki można nauczyć się miłości lub czegoś o miłości? Moja odpowiedź waha się między „z pewnością” do „nie wiem”. Choć najważniejszy wniosek to ten, że na miłość nie można się przygotować, ani od miłości odzwyczaić. Po przeczytaniu tak szczerze opisanych trudnych i pięknych wydarzeń jestem jednocześnie poturbowana i rozświetlona. Udręka w dobie koronawirusa. Ta książka jest jak prawdziwe katharsis. I dla piszącej i dla czytającej, czego silnie doświadczyłam. I też świetnie napisana! Z błyskiem i w blasku miłości właśnie… 





Wiktor Osiatyński – Ludzkie sprawy

z Raptularza: Dobrze jest dobrze rozmawiać. A nie każdy ma codzienny osobisty dostęp do rozmów z ludźmi z tak wielu dziedzin i z takimi życiowymi doświadczeniami - dlatego takie książki powinno się czytać przynajmniej w dawkach jedną na miesiąc. Choćby po to, żeby lepiej i mądrzej żyć.