piątek, 22 stycznia 2021

Kamila Straszyńska - Hołd dla Słońca


Rozmawiam z rodziną i przyjaciółmi, coraz rzadziej, bo mam coraz mniej do powiedzenia, ale jednak. Rozmowa w sposób nieunikniony schodzi na pogodę, w końcu wreszcie spadł śnieg i nie roztopił się od razu! Nadeszły upragnione mrozy, które definiują naszą tożsamość narodową na świecie. Euforia. Tymczasem w Rzymie temperatura między 10 a 13 stopni, świeci słońce, każdego dnia podziwiam spektakl światła na chmurach, na domach, na górach w linii horyzontu. Potrafię tak stać przed oknem i kontemplować popisy słońca, które wydaje się być wyjątkowo próżne na południu, lubi pokazywać na co je stać.

Słońce jest naszym bogiem, który wyznacza sens cyfr w zegarku i numerów w kalendarzu. Nadaje nam rytm, który jest aż nazbyt oczywisty. Nie jest moim celem powtarzać banały, ale ostatnio myślę często o tym rytmie i o jego wpływie na naszą kulturę. Dwa najważniejsze chrześcijańskie święta, którymi oddzielamy okresy przed i po dietach, wyprzedażach i urlopach, także bezpośrednio łączą się z celebracją obecności światła. Około 24 grudnia wypada najkrótszy dzień w roku, ale jest to zarazem osta
tnia najdłuższa noc – od tego momentu ciemność trwa coraz krócej. Wielkanoc rozumie się samo przez się – jajka, wstawanie z martwych i pozostałe rzeżuchy wykrzykują całemu światu radość z wiosny, która długo się zbierała, ale w końcu przyszła. Wszystkie rytuały i prowokacje karnawału ostatecznie ją przekonały.



Wydaje się, że w tym roku wszystkie święta ku czci słońca mogą nabrać specjalnych walorów. Od kiedy rozpoczęła się ta przeklęta pandemia to właśnie letni skwar okazał się jedynym momentem wolności. Innym tematem jest to, że to krótkie przyzwolenie na podróże i zabawę całkowicie zaburzyło nasze postrzeganie globalnego zagrożenia – dzielimy je teraz na kolejne fale zakażeń, tak jakby były to kolejne wojny światowe. Pierwsza i druga wydają się oswojone, wszyscy boją się trzeciej.  Nie sposób nie zauważyć jednak, że to właśnie ciepło zyskało uznanie ze względu na swoje domniemane umiejętności wirusobójcze. Przypiekające słońce stało się nowym rycerzem na białym koniu, którego wyczekuje niewinna białogłowa ludzkość. Jednocześnie wszyscy wiemy, że ten rycerz jak tylko posiądzie swę białogłowę, zamieni się w tyrana i jak zacznie przypalać, to wszyscy będą próbowali czmychnąć przez dziurkę od klucza zaskakująco podobną kształtem do Morza Śródziemnego.  Ciąg dalszy tej opowieści próbujemy przewidywać, Propp jest mało pomocny.  Nie o tym jednak! (Temat zagrożeń środowiska stał się nieunikniony w każdym dyskursie, wybaczcie).

Niewielu traktuje serio astrologię, ja tak. Nie bez powodu na uniwersytetach całego świata uczono o ruchach planet przez wieki. Owszem, rozróżniam astronomię i astrologię, i rozumiem, że poszukiwanie metaforycznych sensów dla życia codziennego, finansów, seksu i zdrowia w położeniu Saturna względem Jowisza może zakrawać na przesadę. Jednak wszystko co istnieje, jest źródłem energii, więc energia kosmosu w sposób nieunikniony wpływa na energię Ziemi. Mówi się od dawien dawna o nadchodzącej erze Wodnika, która odmieni oblicze naszej cywilizacji. Co więcej z obserwacji gwiazd wynika, że ten moment nadchodzi właśnie teraz. Od 2021 roku, po dwóch tysiącach lat Ery Ryb, charakteryzującej się konfliktem i wewnętrznymi sprzecznościami, wchodzimy w czas wolności umysłu, otwarcia na innego, porzucenia schematów. Śpiewali o tym w „Hair”, i tak żyli. Wygląda na to, że niebawem powinien się rozpocząć złoty okres ludzkości. Nauka i filozofia podkreśla postępujące rozmycie granic, nieużyteczność pojęcia rodzaju czy płci, sztuka i normy społeczne rozszerzają swoje pojęcia wzajemnie się przenikając, poszukując nowych rozwiązań dla nowych czasów. Coraz częściej przekonujemy się, że odwieczne schematy społeczne, które doprowadziły do frustracji liczne pokolenia, okazują nie tylko przestarzałe i nieużyteczne, ale też zupełnie spokojnie zastępowalne nowymi wzorcami. Coraz więcej ludzi rozumie, że inność jest walorem, a nie przeszkodą.  Że historia może iść do przodu dzięki dialektycznemu spotkaniu dwóch przeciwieństw. Nie chodzi o gloryfikację idei postępu, lecz o zmianę perspektywy, która prowadzi do większej wolności w kreowaniu własnego życia. Era Wodnika ma być czasem, w którym króluje beatlesowskie „live and let live”. Osobiście już odczuwam zmianę, staram się wrzucić na luz. Czy ma na to wpływ położenie Księżyca w siódmym domu? Być może.   

Stoję przed oknem i wpatruje się w oświetlone ośnieżone szczyty gór (cóż za romantyczne zajęcie w przerwach od bezrobocia) i myślę sobie: może ten przeklęty moment, który odbiera mi tak wiele cennych dla mnie aspektów życia, ma swój utajony sens. Może jest nam potrzebny jako portal, jako szpara w czasoprzestrzeni, w której wszystko jest martwe, albo przynajmniej takie udaje, żeby wra
z z powrotem wiosny, nowego cyklu astrologicznego zaczynającego się marcu, zmieniło się nagle wszystko, żeby przyszła Era Wodnika, tak na raz, bum i jest Era Wodnika.
  Myśl, że gdy skończy się zima, nastanie nowy porządek, podtrzymuje mnie czasami na duchu. Chcę wierzyć, że wraz z ruchem planet i gwiazd, w tym mojej ulubionej gwiazdy Słońca, wszystko się zmieni, czy to dzięki nowej erze czy nowej porze roku.

Ale tak na co dzień to jest do dupy. Teatru nie ma, kina nie ma, podróży, życia towarzyskiego, dolce vita ani grande bellezza nie ma. Jest tylko praca fizyczna i przetrwanie; trwanie i trochę miłości. I myśl, że są tacy, którzy tak przeżywają całe życie. 

Więc to słońce czasem pomaga.

  

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz