piątek, 20 lutego 2015

Kamila Straszyńska - darmozjady


 
           Pan Kowalski wzrusza się losem Zbigniewa Herberta, który nie poddając się za wszelką cenę upolitycznieniu w czasach PRL, musiał utrzymywać się z pracy kompletnie nie związanej z literaturą. Dokładnie rzecz biorąc pracował m.in. jako kalkulator chronometrażysta w Inwalidzkiej Spółdzielni Emerytów Nauczycieli "Wspólna Sprawa" albo starszy asystent w Centralnym Biurze Studiów i Projektów Przemysłu Torfowego Torf projekt (sic!). Pisał do szuflady wspaniałe wiersze, które dziś tłumnie recytuje się na wszelkich konkursach, choć nie był artystą docenionym dopiero po śmierci. Skromne podróże, których owocem są takie teksty jak np. Barbarzyńca w ogrodzie, opłacał z malutkich sum, jakie otrzymywał za swoją twórczość.

            Pani Kowalska organizuje ślub swojej córki. Wydaje dzikie ilości pieniędzy na sukienkę, na salę weselną, na kościół, na dekoracje i podróż poślubną. Minimalny koszt jedzenia dla jednego gościa to 160 złotych - bo przecież mniej nie wypada, a i gości trzeba zaprosić sporo, żeby był prestiż. No i jaka ceremonia może się obyć bez muzyki na żywo? I następuje zdziwienie - to muzycy nie za darmo? I jeszcze gorszy szok, że 300 złotych za wieczór grania, to dosyć mała stawka.

            Państwo Kowalscy czytają w gazecie o proteście w Filharmonii. Pracownikom instytucji narodowej nie starcza do pierwszego. Jak ktoś ma szczęście, to ma drugą pracę w innej orkiestrze, jak jest obrotny - zakłada własny zespół, jak ma pecha - dorabia na taksówce. Państwo Kowalscy po analizie rynku pracy dochodzą do stwierdzenia, że każdy artysta powinien pracować jak wszyscy, nie narzekać i cieszyć się, że w ogóle pracuje w zawodzie. A Filharmonia to "XIX- wieczna forma popularyzowania kultury", więc i po co to komu dzisiaj, w dobie You Tube'a. Co więcej nie wytwarzają żadnych konkretnych dóbr, nie świadczą usługi, a domagają się pieniędzy. Darmozjady. To samo cała reszta - malarze, aktorzy, pisarze. Przydatni jedynie, gdy mogą na chwilę zabawić zapracowanych pracowników korporacji.

            Jednak żadnym Kowalskim ani Nowakom nie przyjdzie do głowy, że darmo-zjady nic za darmo nie dostają. Że ta przyjemna praca, za którą według ciężko harujących urzędników należą się co najwyżej brawa i uścisk dłoni prezesa, to lata poświęcone na doskonalenie umiejętności, to godziny przezwyciężania samego siebie, walki w rywalizacji nie na żarty. To czasem znoszenie konieczności sprzedawania własnej twarzy, ambicji i idei. Co dostaje w zamian artysta, którego dzieło trwa tylko w momencie jego wykonywania? Łatkę darmozjada. A gdzie podziewają się współcześni Zbigniewowie Herbertowie? W Leroy Merlin w dziale z gniazdkami elektrycznymi.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz