czwartek, 23 czerwca 2016

Kamila Straszyńska - (I)granie z samym sobą, czyli clownerie


Stoisz przed grupą ludzi. Nawet jeśli są to twoi przyjaciele, teraz są zupełnie obcy. Wszystkie wasze wspólne przeżycia nie mają w tej chwili żadnego znaczenia. Ich surowe twarze napawają cię niepewnością.  Zastanawiasz się jak stąd uciec, jak się wymknąć niezauważenie z tej sytuacji. Jednak możliwość ucieczki nie istnieje, jedyna droga prowadzi przez spojrzenia ludzi siedzących naprzeciw ciebie. Zaczynasz wpadać w panikę, czujesz się strasznie, całkowicie odarty z jakiejkolwiek warstwy ochronnej. Nagi psychicznie. Bezsilność i uczucie zażenowania pochłaniają całą twoją uwagę do tego stopnia, że nie panujesz już w zasadzie ani nad swoimi ruchami, ani nad głosem, ani nawet nad myślami. Wrażenie jakie odnosisz teraz, jest znacznie silniejsze, niż w jakiejkolwiek innej sytuacji tego typu, która kiedykolwiek ci się przytrafiła.

To nie jest opis strasznego snu albo jakiegoś demonicznego rytuału.  Tak się czuje człowiek, który musi wykonać zdawałoby się proste ćwiczenie teatralne - wyjść przed grupę i ją... rozśmieszyć. Wszystko opiera się na improwizacji, ale zanim wyjdziesz na scenę, musisz mieć przecież w głowie jakiś pomysł, który przychodzi ci na szybko. Wychodzisz zatem pewnie przed kolegów, wykonujesz swój spektakularny (mniej lub bardziej) numer i czekasz na falę śmiechu, która - niestety - nie nadchodzi. Ta cisza wali cię obuchem w łeb. Tracisz z przerażenia przytomność na ułamek sekundy, ale wracasz do żywych, żeby jakoś się z tego impasu wyratować. I próbując poprawić sytuację, zazwyczaj tylko się pogrążasz. Łapiesz się wszystkiego, cytujesz wszystkie żarty, które poza salą zawsze wywołują salwy śmiechu wśród tych samych ludzi, którzy teraz na ciebie patrzą. Nikt się nie śmieje. W głowie pojawia się niepewność: to ci sami ludzie czy te żarty po prostu nigdy nie są śmieszne? Poddajesz w wątpliwość każde zdanie jakie do tej pory wypowiedziałeś w życiu, aż dochodzisz do pierwszych słów, których uczyli cię rodzice i nawet ta sytuacja wydaje ci się żenująca. Jesteś zanurzony w poczuciu żenady po sam czubek głowy. To, że jeszcze się w nim nie utopiłeś, to tylko kwestia czasu. W końcu w wyniku jakiejkolwiek absurdalnej czynności, którą wykonujesz w czasie, gdy wewnętrznie rozpadasz się na kawałki, komuś - przez litość - przemknie przez usta cień uśmiechu. Nareszcie jesteś wolny. Wracasz na swoje miejsce z lekko trzęsącymi się nogami, a twoja osobowość powoli zaczyna łapać powietrze po całym tym zabójczym seansie.



Z tego uczucia rodzi się klaun.  Kiedy znajdujesz się na dnie oceanu żenady i załamania swoją kondycją ludzką - wtedy jesteś na początku poszukiwania tego wewnętrznego alter ego, które wyprowadzi cię z tej sytuacji zwycięsko. Klaun sam stawia przed sobą największe możliwe przeszkody, aby na koniec odnieść triumf. Podskakuje do lecącego tortu, idzie na potańcówkę ze złamaną nogą, wychodzi bez parasola w sam środek burzy. I w każdej z tych sytuacji, w których wydaje się być na przegranej pozycji, klaun ostatecznie jest zwycięzcą pokonującym z mniej lub bardziej przekonującym skutkiem swoje ograniczenia.


Klaun to ty. To nie postać, którą można odegrać. To igranie z samym sobą i ze swoim poczuciem porażki. Nie można się od tego zdystansować jak od roli komicznego nieudacznika. Trzeba stanąć twarzą w twarz z obrazem samego siebie, z wizją, którą kreujemy dla innych lub dla swojego ego i roztrzaskać ją na kawałki. Jest się wtedy pozbawionym wszelkich warstw ochronnych, ale też wszelkich ograniczeń. Nic nie jest zabronione dla wewnętrznego dziecka, które uruchamia się, gdy jesteśmy w teatrze.  I nic nie jest narzucone.  Poszukiwanie ukrytego w nas klauna, to swoista droga do wyzwolenia. Droga usiana przeszkodami, które sami przed sobą stawiamy. Wygrywając każdą z walk ze swoim poczuciem zażenowania dochodzimy do punktu, w którym te przeszkody wydają się pozbawione sensu. Nic już nie jest w stanie nas pokonać na poziomie małych, codziennych przykrości, które potrafią uczynić z nas idiotów. Wtedy przechodzi się na trudniejszy grunt, w którym można zakwestionować nawet sens istnienia. Czyż ludzkie życie w swojej ulotności i zniewoleniu nie wydaje się czasem śmieszne? Czy jest coś śmieszniejszego od małego człowieczka, który bije się z losem, pokonuje tysiące przeciwności, by na koniec po prostu przestać istnieć? Klaun - egzystencjalista igra ze sobą i potencjalnym widzem na cienkiej granicy między komedią a tragedią.  I jak często także w realnym życiu śmiejemy się przez łzy? To czysta esencja istnienia - intensywne wymieszanie porażek i zwycięstw,  smutku i radości, łez i wybuchów śmiechu. Przekonujemy się o tym patrząc na wielkich klaunów jakimi byli Buster Keaton czy Charlie Chaplin, ale warto też czasem przekonać się na własnej skórze, by doznać tego wyzwalającego olśnienia i spróbować zawalczyć o obalenie wewnętrznych (najczęściej absurdalnych) barier. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz