Stoisz
przed grupą ludzi. Nawet jeśli są to twoi przyjaciele, teraz są zupełnie obcy.
Wszystkie wasze wspólne przeżycia nie mają w tej chwili żadnego znaczenia. Ich
surowe twarze napawają cię niepewnością. Zastanawiasz się jak stąd uciec, jak się
wymknąć niezauważenie z tej sytuacji. Jednak możliwość ucieczki nie istnieje,
jedyna droga prowadzi przez spojrzenia ludzi siedzących naprzeciw ciebie.
Zaczynasz wpadać w panikę, czujesz się strasznie, całkowicie odarty z
jakiejkolwiek warstwy ochronnej. Nagi psychicznie. Bezsilność i uczucie
zażenowania pochłaniają całą twoją uwagę do tego stopnia, że nie panujesz już w
zasadzie ani nad swoimi ruchami, ani nad głosem, ani nawet nad myślami.
Wrażenie jakie odnosisz teraz, jest znacznie silniejsze, niż w jakiejkolwiek
innej sytuacji tego typu, która kiedykolwiek ci się przytrafiła.
To
nie jest opis strasznego snu albo jakiegoś demonicznego rytuału. Tak się czuje człowiek, który musi wykonać
zdawałoby się proste ćwiczenie teatralne - wyjść przed grupę i ją...
rozśmieszyć. Wszystko opiera się na improwizacji, ale zanim wyjdziesz na scenę,
musisz mieć przecież w głowie jakiś pomysł, który przychodzi ci na szybko.
Wychodzisz zatem pewnie przed kolegów, wykonujesz swój spektakularny (mniej lub
bardziej) numer i czekasz na falę śmiechu, która - niestety - nie nadchodzi. Ta
cisza wali cię obuchem w łeb. Tracisz z przerażenia przytomność na ułamek
sekundy, ale wracasz do żywych, żeby jakoś się z tego impasu wyratować. I
próbując poprawić sytuację, zazwyczaj tylko się pogrążasz. Łapiesz się
wszystkiego, cytujesz wszystkie żarty, które poza salą zawsze wywołują salwy
śmiechu wśród tych samych ludzi, którzy teraz na ciebie patrzą. Nikt się nie
śmieje. W głowie pojawia się niepewność: to ci sami ludzie czy te żarty po
prostu nigdy nie są śmieszne? Poddajesz w wątpliwość każde zdanie jakie do tej
pory wypowiedziałeś w życiu, aż dochodzisz do pierwszych słów, których uczyli
cię rodzice i nawet ta sytuacja wydaje ci się żenująca. Jesteś zanurzony w
poczuciu żenady po sam czubek głowy. To, że jeszcze się w nim nie utopiłeś, to
tylko kwestia czasu. W końcu w wyniku jakiejkolwiek absurdalnej czynności,
którą wykonujesz w czasie, gdy wewnętrznie rozpadasz się na kawałki, komuś -
przez litość - przemknie przez usta cień uśmiechu. Nareszcie jesteś wolny.
Wracasz na swoje miejsce z lekko trzęsącymi się nogami, a twoja osobowość
powoli zaczyna łapać powietrze po całym tym zabójczym seansie.
Z
tego uczucia rodzi się klaun. Kiedy
znajdujesz się na dnie oceanu żenady i załamania swoją kondycją ludzką - wtedy
jesteś na początku poszukiwania tego wewnętrznego alter ego, które wyprowadzi
cię z tej sytuacji zwycięsko. Klaun sam stawia przed sobą największe możliwe
przeszkody, aby na koniec odnieść triumf. Podskakuje do lecącego tortu, idzie
na potańcówkę ze złamaną nogą, wychodzi bez parasola w sam środek burzy. I w
każdej z tych sytuacji, w których wydaje się być na przegranej pozycji, klaun
ostatecznie jest zwycięzcą pokonującym z mniej lub bardziej przekonującym
skutkiem swoje ograniczenia.
Klaun
to ty. To nie postać, którą można odegrać. To igranie z samym sobą i ze swoim
poczuciem porażki. Nie można się od tego zdystansować jak od roli komicznego
nieudacznika. Trzeba stanąć twarzą w twarz z obrazem samego siebie, z wizją,
którą kreujemy dla innych lub dla swojego ego i roztrzaskać ją na kawałki. Jest
się wtedy pozbawionym wszelkich warstw ochronnych, ale też wszelkich
ograniczeń. Nic nie jest zabronione dla wewnętrznego dziecka, które uruchamia się,
gdy jesteśmy w teatrze. I nic nie jest
narzucone. Poszukiwanie ukrytego w nas
klauna, to swoista droga do wyzwolenia. Droga usiana przeszkodami, które sami
przed sobą stawiamy. Wygrywając każdą z walk ze swoim poczuciem zażenowania
dochodzimy do punktu, w którym te przeszkody wydają się pozbawione sensu. Nic
już nie jest w stanie nas pokonać na poziomie małych, codziennych przykrości,
które potrafią uczynić z nas idiotów. Wtedy przechodzi się na trudniejszy
grunt, w którym można zakwestionować nawet sens istnienia. Czyż ludzkie życie w
swojej ulotności i zniewoleniu nie wydaje się czasem śmieszne? Czy jest coś
śmieszniejszego od małego człowieczka, który bije się z losem, pokonuje tysiące
przeciwności, by na koniec po prostu przestać istnieć? Klaun - egzystencjalista
igra ze sobą i potencjalnym widzem na cienkiej granicy między komedią a
tragedią. I jak często także w realnym
życiu śmiejemy się przez łzy? To czysta esencja istnienia - intensywne
wymieszanie porażek i zwycięstw, smutku
i radości, łez i wybuchów śmiechu. Przekonujemy się o tym patrząc na wielkich
klaunów jakimi byli Buster Keaton czy Charlie Chaplin, ale warto też czasem
przekonać się na własnej skórze, by doznać tego wyzwalającego olśnienia i
spróbować zawalczyć o obalenie wewnętrznych (najczęściej absurdalnych) barier.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz