poniedziałek, 13 czerwca 2016

Kamila Straszyńska - Sprawy osobiste



Jest niezwykła. Mogłabym wpatrywać się w nią godzinami z zachwytem. Twarz Judyty z obrazu Caravaggia nie jest zwyczajnym portretem. Zresztą nie mogłaby być zwyczajna chociażby ze względu na przedstawioną sytuację. Ucinanie komuś głowy nie należy do codziennych czynności przeciętnych dziewcząt z dobrego domu.  Ale żarty na bok. Scena jest dramatyczna w biblijnym opisie i w każdym innym przedstawieniu. Jednak obraz Caravaggia ma w sobie pewną przewagę, która sprawia, że to arcydzieło fascynuje. Te twarze, zwłaszcza Judyty, mają w sobie ekspresję tak prawdziwą, że aż przerażającą. Judyta - młoda piękność - trzyma w rękach ucinaną głowę i patrzy na nią ze strachem i obrzydzeniem. Tak bardzo wyczuwalna jest jej niechęć do popełnianego czynu, że budzi współczucie. Jej niewinna buzia nie pasuje do makabry, do której została zmuszona.  Jej ciało odchyla się jak najdalej od tryskającej krwi Holofernesa, jakby nie chciało brać udziału w tym, czym zajmują się ręce. Judyta patrzy na miecz w swoich dłoniach z dystansu, tak jakby była myślami gdzie indziej, jakby śniło jej się, że zabija człowieka. Strach i obrzydzenie (fizyczne i moralne) tej, w swojej istocie, niewinnej dziewczyny, potęguje kontrast z odrażającą twarzą staruchy, która prawie ze zwierzęcym pożądaniem patrzy na krwawą scenę. Nadstawia worek, do którego za chwilę trafi odcięta głowa wroga. Cała jej postura wyraża ekscytację chwilą, maksymalną koncentrację na każdym ruchu Judyty.  Konwulsje Holofernesa i podniecenie starej należą do niskiego świata dzikiej ludzkiej natury. Tymczasem Judyta wydaje się poruszać w zwolnionym tempie, być daleko poza namiotem babilońskiego wodza. To forma ucieczki od świadomości potwornych czynów, których się dopuszcza. Jej spojrzenie na porażonego strachem mężczyznę, który prawdopodobnie jeszcze przed chwilą krzyczał, a teraz zamarł w jeszcze bardziej przerażającej ciszy i w ostatnim odruchu obronnym, wygląda na skupione bardziej na wewnętrznej ocenie samej siebie, niż na współczuciu lub determinacji morderczyni. Judyta myśli o sobie i o tym, czy jeszcze kiedyś będzie mogła zasnąć, nie widząc każdej nocy szeroko otwartych oczu, tryskającej z szyi krwi, ręki zaciśniętej w panice na poduszce...



Patrzę na Judytę i zastanawiam się, jak to jest możliwe, że Caravaggio tak wnikliwie zbadał jej wnętrze i dał nam jego obraz. I to z tak nietypowej perspektywy.  Czyż nie jest ona po prostu wyrachowaną morderczynią? Na tym obrazie nie jest nią w najmniejszym stopniu, być może dlatego, że Caravaggio wiedział co maluje. Bynajmniej nie w sensie pogłębionej znajomości Biblii. Wiódł bardzo burzliwe, wręcz awanturnicze życie. Był świadkiem bójek, rozrób, morderstw. Sam zabił młodego chłopaka - Ranuccia Tomassoniego. Prawdopodobnie nieumyślnie, jednak fakt pozostaje faktem.  I kolejny raz potwierdza się przekonanie, że życie artysty niezmiennie wpływa na jego twórczość. Doświadczenia z rzymskiego półświatka uczyniły z Caravaggia włóczęgę, ale wcześniej dały mu materiał na stworzenie jego arcydzieł. Mnogość sytuacji w jakich się znajdował, najróżniejsze postaci, które spotykał, od prostytutek po kardynałów, były podstawą dla jego przenikliwej natury do oddania różnorodności ludzi i świata. Oczywiście dzięki niecodziennemu talentowi udało mu się przelać swoje obserwacje na płótna, które do dziś fascynują. Zachwycają swoją prawdziwością, chwytają za serce bliskością - widma, które już dawno należą do świata zmarłych (czy mówimy o postaciach biblijnych czy o modelach, którzy się w nie wcielili) stają przed nami z całą swoją materialnością i duchowością.  Patrzymy w ich oczy, jakby to byli żywi ludzie. Bo kiedyś byli żywi i pozostają żywi, choć zamknięci w tym ułamku sekundy, w którym uchwycił ich artysta. Ten ułamek sekundy trwa wiecznie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz